Generalnie rzecz ujmując, to balansuję sobie ostatnio na kruchym klifie życia, to znaczy, że jestem chora w sposób totalny i ostateczny, a dowodem na to niech będzie to, że mój mąż spytał mnie wczoraj, czy chcę ciasteczko, a ja wcale nie miałam ochoty na ciasteczko (!), a potem spytał mnie, czy chcę czekolady, a ja wcale nie miałam ochoty na czekoladę (!!), no a potem to już o nic nie pytał, bo był zajęty dzwonieniem po karawan. A że mama zawsze mi tłumaczyła, że w życiu należy się dzielić, to równie hojnie obdarowałam chorobą Wojtka, o czym dowiedziałam się wtedy, kiedy to z obłędem w oczach zaczął mnie pytać, gdzie jest termometr?!, omójboże, on nigdzie nie może znaleźć termometru!!!, a przecież on już czuje, że ma taką gorączkę, że cały się ściął wewnątrz niczym jajecznica!!!! i to by nawet nie było takie dziwne, gdyby nie to, że była czwarta nad ranem.
Więc ja mu wtedy powiedziałam, że ma dwa wyjścia, to jest: albo może zaryzykować, że do rana nie poniesie bohaterskiej śmierci jako człowiek-jajecznica albo też może nalegać na to, bym wstała w środku nocy szukać tego termometru, ale wtedy ma znacznie większe prawdopodobieństwo, że zginie jako człowiek-mąż, a on wtedy powiedział, że no dobrze, być może jeszcze nie wszystkie tkanki ścięły mu się jak ta jajecznica, może jednak jest jeszcze na etapie jajka po benedyktyńsku, a następnie zasnął.
Nad ranem nie było nic a nic lepiej, tym samym cały dzień leżeliśmy w łóżkach i każde z nas zajmowało się tym, co potrafi najlepiej, to jest ja czekaniem na lepsze samopoczucie, a Wojtkiem sprawdzaniem w internecie na co umrze. A musicie wiedzieć, że mój mąż nie jest człowiekiem, który pieści się w tańcu, on nie będzie cierpiał na poczet marnego przeziębienia czy popularnej grypy, i tym samym cały dzień spędził na stronie Instytutu Chorób Tropikalnych. A najbardziej to go zainteresowała ta interaktywna mapa świata, na której można było się dowiedzieć, jaką śmiertelną chorobę można sobie przywieźć z różnych zakątków globu, i ja go nawet spytałam, czego on na tej mapie szuka, a on powiedział, że Koszalina.
Wiadomo. Jak kraść to miliony, jak kochać to księżniczki, jak umierać to na egzotyczną chorobę z Polski północno-zachodniej.
A im więcej mój mąż czytał o domniemanej przez siebie chorobie, tym większe robił oczy i większa panika go ogarniała, i w końcu mnie spytał, czy ja na pewno pamiętam wszystko, co robiłam w tym Koszalinie, a ja powiedziałam, że tak, a on mówił, że to bardzo ważne jest i on bardzo prosi, żebym się zastanowiła, czy na pewno nie podjęłam tam zachowań zagrażających naszemu zdrowiu, a ja mu mówiłam, że Wojtek, jezuchryste, przestań histeryzować i daj mi spokój, a on mówił, że on po prostu chce mieć absolutną pewność i rozeznanie w sytuacji, więc on mnie pyta po raz kolejny o moje zachowania ryzykowne i czy tym razem mogłabym się chwilę zastanowić, zanim udzielę ostatecznej odpowiedzi, a ja bardzo ciężko wzdycham, myślę, znowu wzdycham, w końcu po raz ostatni powtarzam:
– Nie, Kitku, nie zaatakowało mnie w Koszalinie stado wściekłych nietoperzy.
***
Nie chciałabym się jakoś bardzo przechwalać, ale może być tak, że w Koszalinie co prawda nie spotkałam żadnego nietoperza, ale za to zostałam gwiazdą “Głosu Koszalińskiego”, przez wielu zwanego “Washington post” Polski północno-zachodniej ?❤️
Moje życie ostatnio to w ogóle jest jakąś totalną dwupasmówką sukcesów, bo oprócz podboju prasy lokalnej, to udzieliłam również wywiadu dla koszalińskiej telewizji kablowej tvMAX i ja nie wiem, kiedy on będzie dostępny, ale bardzo bym chciała wiedzieć, bo ten wywiad to leciał mniej więcej tak:
– A czemu zajmujesz się statystyką, a nie na przykład numizama… numazama…. numitat… numizamatyk… numizmatyką?
– Bo to się łatwiej wymawia.
Ruda Blondynka
29 listopada 2017 o 10:51Kilka razy w życiu byłam w Koszalinie (600km wesołych tras, najcieplej wspominam 14h podróży pociągiem, bo jakby pociąg-przesiadka jechał trasą, na której ktoś postanowił sprawdzić, czy wjeżdżanie na przejazd kolejowy jest dobrym pomysłem i jakby nie było i wszystkie pociągi miały przynajmniej 2,5h opóźnienia) i mogę z dużą pewnością stwierdzić, że nie spotkałam tam ani jednego wściekłego nietoperza. Z reszta najmądrzejszy kolega z mojej grupy ze studiów, jak ucinaliśmy sobie pogawędki na temat zarażenia wścieklizną (tak, my mieliśmy bardzo bogaty zasób tematów w przerwach między zajęciami :D), mówił, że sprawdzał i takich odnietoperzowych wścieklizn, to w Polsce było może ze 2. I ja mu wierzę. Bo w sumie jakbym miała się komuś od siebie z roku dać leczyć, to myślę, że byłby to właśnie ten kolega :D.
Janina, cóż za śliczna sukienka, serio <3. Bosze i wiedzieć, że taka sławna osoba człowieka kojarzy. No serio- lepiej niż sława :D.
Zdrowia, bardzo dużo zdrowia życzę Wam obojgu i profilaktycznie Pikselowi. Niech ma 😀
JaninaDaily
10 grudnia 2017 o 12:45Ja też w Koszalinie spotkałam tylko miłe nietoperze!!!
Jaga A
29 listopada 2017 o 19:37Moja mama urodziła się w Koszalinie (tak na marginesie) a wiesz, że facet nie choruje – facet walczy o życie 🙂
nie znoszę podrzucania linków ale teraz sama to zrobię 🙂 z góry przepraszam Cię
https://jagatoja.blogspot.com/2015/06/meski-swiat-ktorego-nigdy-nie-zrozumie_27.html
Milena | milenakrecisz.com
1 grudnia 2017 o 16:03Dziennikarz tez czlowiek <3
Maya
1 grudnia 2017 o 20:06Fajny post, czekam na wywiad 🙂
Kasia
1 grudnia 2017 o 22:37Zarazić w Koszalinie?? 6 lat tu mieszkam i jako żywo żadnych chorób tropikalnych nie mam. Jedyne czym się mogę zarazić, to głupotą od studentów, ale to chyba nie tylko w tym mieście
JaninaDaily
10 grudnia 2017 o 12:43To nie tylko w Koszalinie i nie tylko od studentów 😀
Ewa Szadkowska
3 grudnia 2017 o 21:33Janino, dzisiaj byłam w Jastarni i tam w cukierni były prawdziwe ptysie. Takie z kremem z białek ubitych z cukrem i jak jadłam tego ptysia rozkoszując się jego ulepkowatością, to myślałam o Tobie. Bo nikt jak Ty nie potrafi nadać takiej rangi ciastku z białym, słodkim lepikiem w środku. Tak sobie myślę, że ten ptyś był zjedzony za Twoje zdrowie. Na zdrowie!
JaninaDaily
10 grudnia 2017 o 12:42Och, jak to był taki wspaniały ptyś, to na pewno będę zdrowa, że hohohoho!
joasia
27 maja 2018 o 21:30Janina, zaczęłam czytać Twojego bloga i jestem w nim zakochana 🙂 pozdrawiam ciepło!
Janina
2 czerwca 2018 o 10:47Wspaniale, Asia, bardzo się cieszę i niech Ci się dobrze czyta!