Islandia jest zabawna, a wodospady nie

Pierwszy dzień w pracy po powrocie z Islandii, więc siedzę w biurze i płaczę. Przychodzi do mnie mój szef, najpewniej po to, by pocelebrować mój powrót, bo przynosi mi 10 stron wyników do opisania, co jest bardzo miłe, niemniej liczyłam raczej na orszak małych dziewczynek w strojach ludowych, maszerujący w rytm przygrywającej mu orkiestry dętej, a ta dziewczynka na czele maszerowałaby z wielkim bukietem kwiatów dla mnie, które to kwiaty zakwitły tak pięknie na ziemi żyznej, podlewanej obficie łzami tęsknoty mojego szefa. Tak to mniej więcej wyglądało w mojej głowie, tymczasem w prawdziwym świecie przychodzi do mnie mój szef i pyta mnie, czemu ja jestem taka opalona, on myślał, że ja pojechałam na konferencję, uczyć się, uczyć innych, a nie że biegać za reniferami, a ja mu mówię, że totalnie byłam na wyjeździe służbowym, ta opalenizna to dlatego, że przez wszystkie sesje konferencyjne siedziałam w pierwszym rzędzie i opalało mnie światło odbijające się od wyświetlanych prezentacji. A następnie – najpewniej na wspomnienie tego pierwszego rzędu – rozpłakałam się znowu.

Islandia-208

Najsłynniejsza rzeźba Reykjaviku, której zrobiłam zdjęcie z okien sali konferencyjnej, z której przez cały pobyt nie wychodziłam

Widzę dużo logiki w tym, że w tym roku postanowiono tę konferencję zorganizować na Islandii, to dało mi wiele możliwości by pooglądać ludzi-akademików w sytuacjach ekstremalnych, jakim dla większości z nich jest prawdziwe życie. Na przykład na takiej wycieczce, gdzie mieliśmy oglądać wieloryby, miły pan kapitan opowiadał nam, jak takowego wieloryba rozpoznać. Opowiadał tak: że pierwszą oznaką tego, że być może widzimy wieloryba, jest to, że coś wynurza się z wody. Drugą – że to coś ma płetwę. I wreszcie jest znak trzeci, to jest taki, że czasem to coś tryska wodą, ale to akurat uważam za niezbyt dobry przykład, bo tryska wodą to też na przykład fontanna, prysznic i wąż ogrodowy, to skąd człowiek ma wiedzieć czy to, co tryska to akurat wieloryb czy prysznic? Niemniej, nieważne co pan opowiadał, to to i tak nie miało najmniejszego znaczenia, bo i tak nikt go nie słuchał, bo akurat w naszym życiu działo się coś znacznie ciekawszego, to znaczy, że nad nami latał dron i wszyscy patrzyli zafascynowani w niebo, i patrzyli, i dech nam zaparło, i wreszcie po dłuższej chwili, gdy pierwszy szok już minął, jeden pan powiedział głośno to, o czym wszyscy myśleli: woooooooooow – powiedział – it is now collecting big data, just imagine the analytical potential!

No dobrze, teraz czas na kolejne przypadkowe zdjęcie z Islandii, bo ostatnio czytałam, że czytelnicy się bardzo nudza, jak im się od czasu do czasu nie pokaże czegoś kolorowego, co oznacza mniej więcej tyle, że jesteście zupełnie jak moi studenci, ewentualnie jak koty.

DSC_0943-2 copy

Reykjavik widziany z pewnej wieży, na którą weszłam. ŻART. Wjechałam windą. Winda grała pieśni kościelne i sprawiła, że udało mi się dotrzeć na ósme piętro w 3 minuty, czyli mnie więcej o 3 lata szybciej niż schodami.

Ale ja lubię takie konferencje nie tylko dlatego, że można się wiele nauczyć o wielorybach. Również dlatego, że ja jestem na nich szalenie zabawna. Istny człowiek-clown. Tadeusz Drozda wersja 2.0. Gotowy materiał na komendanta komedii, króla stand-upu, gdyby nie to, że nazwa sugeruje, że tam trzeba stać, a to jednak wysiłek. Na przykład jest taki dowcip statystyczny, który jest tak wyborny, że zawsze jak go słyszę, to płaczę ze śmiechu i przestaję płakać dopiero trzy dni później. Opowiedziałam go już wszystkim kolegom z pracy, ale nikt go nie docenił, wszyscy tylko kręcili w milczeniu głową, oprócz jednego kolegi, który powiedział mi: you are sick i mojego szefa, który powiedział: go away. Oczywiście moi nowi przyjaciele poznali się na owym żarcie natychmiast i jak go opowiedziałam, to wszyscy płakaliśmy ze śmiechu i przestaliśmy dopiero trzy dni później. Żart leci tak:

You are so mean that you have no standard deviation.

Ha Ha. HA HA HA. O mój boże, dobrze, że wszyscy mieliśmy europejskie karty ubezpieczenia zdrowotnego, to od razu mogliśmy jechać na SOR, żeby nam przyszyli te boki, co to je sobie zerwaliśmy ze śmiechu. Choć może być tak, że jak tak teraz o tym wszystkim piszę, to zaczynam rozumieć, czemu zorganizowano tę konferencję na wyspie.

Oczywiście istniała też ciemna strona tego naukowego wydarzenia. Na przykład muszę Wam powiedzieć, że ci ludzie-akademicy to są gorsi niż świadkowie Jehowy. Człowiek sobie siedzi w gorącym źródle, w tle skaczą wieloryby, a lodowce jedzą Ci z ręki, a wtedy podpływa taki i mówi: Good morning, would you like to talk about testing saturated path models using structural equation modeling? Próbowałam wielu strategii obronnych, łącznie z udawaniem, że jestem martwa, ale bezskutecznie. Oczywiście wyjątkiem są tutaj wszystkie rozmowy, które krytykowały moją własną pracę, bo ja bardzo lubię dyskutować na ten temat i te dyskusje są zazwyczaj bardzo proste, bo z reguły przychodzi taki człowiek i na przykład pyta mnie, czy nie uważam, że więcej sensu miałoby gdybym w tym swoim modelu użyła proporcji, a nie kwantyli jako zmiennej, a ja wtedy mówię: nie.

Czas na drugie przypadkowe zdjęcie z Islandii, żebyście mi się zaraz nie znudzili i nie poszli spać do pudełka po butach:

DSC_0139-4 copy

Ten dym pochodzi z elektrowni geotermalnych, które produkują prawie 2000 litrów gorącej wody na sekundę. Jeśli nie potraficie sobie wyobrazić czy to dużo, to podpowiadam, że okropnie dużo.

Jak sami widzicie, w trakcie tej wyprawy odkryłam również, że nagroda World Press Photo jest w zasięgu mojej ręki. To dlatego, że zostałam w tym temacie skrupulatnie przeszkolona przez Wojtka, który to Wojtek posiada wiele wiary w moje umiejętności manualno-intelektualne, albowiem, gdy w pewnym momencie zadzwoniłam do niego spanikowana, że aparat nie chce robić ostrych zdjęć, to rozpoczął swój wywód tak: Musisz sprawdzić coś na obiektywie. Obiektyw to jest takie cylindryczne wystające coś, przyczepione z przodu aparatu…. Mogłoby się Wam wydawać, że to smutne, że Wojtek mówił to wszystko z pełną powagą i głębokim przekonaniem, że tak właśnie należy tłumaczyć mi świat, ale ja myślę, że znacznie smutniejsze jest to, że okazało się, że zdjęcia są nieostre dlatego, że oglądałam je w brudnych okularach.

W związku z tym, że jestem teraz wytrawnym fotografem, a także bystrym obserwatorem o wybitnie analitycznym umyśle, najbliższe dwa tygodnie będą dla Was wspaniałą, intelektualną przygodą, w czasie której opowiem Wam o wszystkim, co ciekawe na Islandii. Ponieważ z powrotem jestem w irlandzkiej strefie czasowej, to dedlajn na pierwszy wpis na ten temat zaplanowałam sobie na ten tydzień, albo przyszły, albo później. To wszystko dlatego, że obróbka zdjęć w Paincie zajmuje jednak trochę czasu, zwłaszcza, że ja lubię zaszaleć z pędzlami.

Oho, widzę, że część z Was już szuka wzrokiem wolnego pudełka po butach, czas więc na trzecie zdjęcie:

DSC_0503-4 copy

Wodospad Gullfoss. Chciałam o nim napisać coś zabawnego, ale okazuje się, że wodospady nie są zabawne.

Islandia-176

Gejzery też nie są zabawne, ale za to splendor

W czasie moich wybornych wpisów podróżniczych znajdziecie odpowiedź na wiele nurtujących Was od stuleci pytań, takich jak: Jak śpią wieloryby? Jak działa islandzka wypożyczalnia koni? Dlaczego Islandczyk nigdy nie ukradnie Ci roweru? A także – dlaczego na Islandii nie wolno nazwać syna Dylan?

Osobiście zaś najbardziej zacieram rączki na serię autorskich fotografii, którą zatytułowałam: “Rzeczy na Islandii, które mają kształt rozkładu normalnego”. Bo ja uważam, że to bardzo urocze, że Islandczycy zbudowali kościół na wzór normalnej dystrybucji. Co prawda wyszedł im trochę rozkład leptokurtyczny, ale doceniam dobre chęci.

DSC_0958-3 copy

Kościół Hallgrímskirkja z kurtozą większą od 0.

A na koniec jeszcze moje ulubione zdjęcie z wyjazdu, zatytułowałam je “Ryszard, poczekaj”.

Islandia-73

 Nieprzejednany maskonur Ryszard.

 ♥♥♥

Wszystkie zdjęcia zrobiłam sama, bo taka jestem zdolna. Moje pozostałe, równie brawurowe opowieści z Islandii można znaleźć tu.

Uwaga, rozdaję serduszka czytelnikom, którzy pomogli mi w tworzeniu tego wpisu. Jedno serduszko dla naszego czytelnika Barosza ♥, za opowiedzenie mi najzabawniejszego dowcipu statystycznego na świecie. Drugie dla naszej czytelniczki Ani ♥, która nauczyła mnie, że angielski leptocurtic to po polsku leptokurtyczny, a nie leptokurtozny, i jedno dla wikipedii ♥, która jej w tym pomogła. I ostatnie (ale równie ważne!) serduszko jest dla naszego czytelnika Marka ♥, który przypomniał mi, jak nazywał się ten gruby pan z brodą, co kiedyś opowiadał dowcipy w telewizji.

4 komentarze

  1. Splendor, sława i zaburzony owal twarzy | Janina Daily

    13 sierpnia 2015 o 19:22

    […] każdym razie przychodzi do mnie mój szef i mówi, że przeglądał zdjęcia z mojej islandzkiej konferencji, bo wymyślił sobie, że wrzuci jakieś na stronę naszego departamentu, żeby poinformować […]

    Odpowiedz
  2. Islandia: Jak śpią wieloryby i dlaczego warto słuchać mamy? | Janina Daily

    28 grudnia 2015 o 21:50

    […] lepsze, gdy piwo można pić w kawiarni, która dołącza do mojej kolekcji „Rzeczy na Islandii, które mają kształt rozkładów statystycznych”. Dzisiaj trochę ucięty rozkład chi […]

    Odpowiedz
  3. Ewa Adamska

    25 lipca 2016 o 22:51

    Popłakałam się 🙂

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      26 lipca 2016 o 21:37

      Ja teraz też, bo sobie teraz znowu przypomniałam tę Islandię, te owce, te owce w swetrach!!!

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *