Królowa lodu w departamencie bezprawia

Poniedziałek zaczął się dobrze, bo od zebrania departamentu i ja wiem, że wam się może wydawać, że te zebrania departamentu odbywają się u nas zdecydowanie za często, ale ja tam uważam, że zdecydowanie za rzadko, bo jak się pracuje na uczelni, roztworze nasyconym najtęższych umysłów tego kraju, to grzechem wobec ludzkości byłoby nie korzystać z tej wspólnej intelektualnej obecności w celu rozwiązywania najpilniejszych problemów tego świata, na przykład wczoraj to problem mieliśmy taki, że kolega powiedział, że jak w piątek wyszedł z biura, to jeszcze wszystko było spoko, ale jak w poniedziałek do tego biura wrócił, to okazało się, że ktoś mu ukradł krzesło.

batman

Muszę Wam powiedzieć, że to tsunami przestępczości pustoszące nasz departament nie zdziwiło mnie wcale, wszak ja wiedziałam, że tak będzie, kryminolodzy już od lat to wiedzą, teoria rozbitej szyby, teoria zaginionego zszywacza Janiny, nie zareagowaliśmy na pomniejsze dowody na szerzącą się moralną degrengoladę, to teraz rak bezprawia trawi w najlepsze tkanki naszego departamentu. Nagle okazało się, że ten zszywacz i to krzesło, to nie jedyne zgniłe ziarna w naszych moralnie żyznych plewach, na przykład jedna koleżanka powiedziała, że jej to ktoś od tygodnia kradnie mleko sojowe z lodówki i korzystając z okazji chciałaby tę osobę poinformować, że to mleko ma już dwa tygodnie, a wtedy kolega obok powiedział: oh fuck, bo wygląda na to, że najpewniej skończył Wyższą Szkołę Najgorszych Przestępców We Wszechświecie, podobnie jak wszystkie labradory tego świata.

labrador

A kolega z naprzeciwka na to powiedział, że go szalenie niepokoi ta fala przestępstw, bo co będzie jak pewnego dnia ktoś mu się włamie do komputera i ukradnie wyniki jego badań, a ja mu na to mówię, że o to nie musi się martwić, bo tak długo, jak nie zmieni swoich analiz na regresje nieparametryczne, to jego wyników nikt nawet kijem nie tknie, a wtedy on mówi, że ja czasem jak coś mówię, to tak jakbym kopała z premedytacją jego uczucia, a ja mówię, że to jego analizy kopią moje uczucia religijne, a wtedy mój szef na to mówi, że jak patrzy na statystyki naszego uczęszczania na siłownię, to w tym departamencie raczej nikt niczego nie byłby w stanie kopnąć. A potem jeszcze mówi koledze, żeby zmienił w końcu te analizy, bo przecież mam rację, a ja go pytam czy dobrze usłyszałam, że właśnie powiedział, że mam rację, a on powtarza, że tak, mam rację i powtarza to najsmutniejszym tonem świata, i mogłabym przysiąść, że w tym momencie w tle zaczęło grać Wrecking ball Milley Cyrus.

W tym czasie połowa osób i tak już nikogo nie słuchała, albowiem wszyscy byli szalenie zaaferowani dyskusją o pewnej podróży, która to podróż – jak mnie zapewniano – była szalenie intelektualna i służbowa, wiadomo, nawet jeśli nikt nie był w stanie powtórzyć jak brzmi dokładnie tytuł tej konferencji, na którą się wybierają. Nie mówiąc już o tym, że jeden kolega to się tak podjarał tą konferencją, że nie doczytał do końca i wszystkim teraz opowiadał o tym, jak się przepłynie gondolą, czego mu z całego serca życzę, ale co może być dość skomplikowane, biorąc pod uwagę, że będzie nie w Wenecji, a w Wiedniu.

Mój szef też się trochę jarał i powiedział, że to superklawo, że znowu jedziemy gdzieś wszyscy razem, a potem rozejrzał się czujnie po sali, zatrzymał swój wzrok na mnie i spytał czy na pewno wszyscy jedziemy na tę konferencję, a ja mówię, że nie wiem, że to zależy kiedy jest dedlajn na wysłanie abstraktów, a on mówi, że trzy miesiące temu, a ja mówię, że w takim razie nie jadę, bo swój wehikuł czasu akurat pożyczyłam temu studentowi, który tłumaczył mi ostatnio, że przez ostatnie dwa miesiące nie mógł chodzić na moje wykłady, bo zapomniał, że już się rozpoczął rok akademicki. A mój szef na to mówi, że ja tak bardzo unikam wszelkich wspólnych wyjazdów, że on to aż zaczyna podejrzewać, że ja nie lubię innych ludzi, a mój kolega obok mówi, że właściwie to jest jeszcze gorzej, on ostatnio widział, jak na kampusie kopnęłam gołębia.

A ja mówię, że po pierwsze, to to się nazywa po prostu social vegetarianism, to znaczy, że I avoid ‘meet’ i bardzo bym prosiła o uszanowanie mojego wyboru, jako i ja szanuję to, że cała nasza wspólna lodówka wypełniona jest wolnobiegającym hummusem, lodem przy wydobyciu którego nie zginął żaden eskimos i bezglutenową wodą mineralną. Po drugie to mówię, że tego gołębia to kopnęłam przez zupełny przypadek, bo akurat wtedy byłam szalenie zaangażowana intelektualnie i nie zwracałam uwagi na rzeczywistość dookoła, a to wszystko dlatego, że chwilę wcześniej studentka tłumaczyła mi, że 1/2, czyli połowa, to wcale nie jest 50%, no bo jak się podzieli jeden przez dwa, to wcale nie wychodzi 50, i ja wtedy wyszłam z sali i postanowiłam już nigdy nie wracać.

crying

A potem powiedziałam, że skoro już jesteśmy przy kwestii tego gołębia, który padł pośrednią ofiarą nauczania matematyki w irlandzkich szkołach podstawowych, to ja bym się bardzo chciała dowiedzieć w jaki sposób część moich studentów dostała się na tę uczelnię, bo ja zaczynam podejrzewać, że najpewniej za sprawą nielegalnego podkopu, a mój szef mówi, że to poważny zarzut ze strony kogoś, kto ostatnio przez ponad pół godziny nie umiał znaleźć właściwej sali wykładowej, a ja mówię, że tego to akurat też nie rozumiem, to znaczy dlaczego na tym uniwersytecie żeby zdać egzamin wstępny to wystarczy pokolorować kółko i nie wyjść za linię, ale  za to żeby dojść do jakiejkolwiek sali, to trzeba azymutów i mapy topograficznej, a wtedy mój kolega, ten od regresji nieparametrycznej, mówi, że mapy topograficznej to potrzeba żeby dostać się do mojego zlodowaciałego serca, ale to akurat była nieprawda, bo droga do mojego serca jest szalenie prosta i w większości przypadków wiedzie przez Kit-kata z masłem orzechowym. Wojtuś to kiedyś nawet kupił mi dwa i właśnie dlatego teraz jesteśmy małżeństwem.

Powiem Wam, że nie do końca wiem, dlaczego ludzie czasem myślą, że jestem zimna emocjonalnie, ja lubię myśleć o sobie, że jestem rozkoszna jak miś panda turlający się w górki. Myślałam o tym całe kolejne zajęcia komputerowe, gdy moi studenci zajęci byli konspiracyjnym zamawianiem pizzy, a ja upartym udawaniem, że tego nie widzę.

– Janina – spytał nagle jeden z moich studentów – do you have kids?
– Around 900 each year – mówię – why?
– I was just thinking that you would make a wonderful mum… – pochwalił mnie, aha, mówiłam; miś panda turlający się z górki!!!!!! – you would, like, follow your kids constantly and moan: “tell me how to calculate odd risks a or you will get punished!”
There is no such thing as odd risks – mówię – you mean odds ratio or relative risk
– Oh, you see, and no dessert for me today.

pandaiphy (1)

8 komentarzy

  1. Katasia

    6 czerwca 2016 o 19:40

    Tak sobie czytam i czytam i naczytać się nie mogę! Tak bardzo brakowało mi tego stylu wypowiedzi! Jak Chmielewska za czasów swej świetności. Tylko bardziej. <3
    (Zamiast emotki serca posłałabym ci czekoladę albo inne ciastko, ale nie umiem, więc umówmy się, że to jest serduszko z piernika)

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      6 czerwca 2016 o 22:12

      Mój boże, to najwspanialszy komentarz na świecie!!!! Nie dość, że Chmielewska, to jeszcze serce z piernika! Dziękuję, kłaniam się w pas, ale to oczywiście nie zmienia faktu, że o piernika się w pewnym momencie upomnę!

      Odpowiedz
  2. Michał Kubalski

    8 sierpnia 2016 o 09:15

    “wiedzie przez Kit-kata z masłem orzechowym”
    TAK!

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      8 sierpnia 2016 o 19:13

      Nieprzerwanie od 2012 roku pierwszy na Janinowej Klasyfikacji Kit-Katów!

      Odpowiedz
  3. Naxster

    10 października 2016 o 19:41

    “a mój szef mówi, że to poważny zarzut ze strony kogoś, kto ostatnio
    przez ponad pół godziny nie umiał znaleźć właściwej sali wykładowej”
    Nie ma się co martwić, wraz z tytułami naukowymi i stażem w dziedzinie nauczania akademickiego spada znajomość obsługi rzutników, kart do drzwi i orientacji w terenie. Głównie uczelni.
    To jest zaskakujący widok jak szacowny doktor habilitowany opowiada o skomplikowanych teoriach matematycznych, kiedy jakiś czas temu obserwowało się go nieskutecznie próbującego otworzyć drzwi do sali wykładowej, które w końcu otworzył mu woźny poprzez przeciągnięcie karty odpowiednią stroną. Że o włączeniu i wyłączeniu rzutnika trzy razy nie wspomnę.
    Jest to w sumie równie inspirujący widok, co student, osoba dorosła, mieszkająca sama, ogarniająca się sama, po 12 latach edukacji, trzech egzaminach w tym maturze, rysujący penisa w zeszycie kolegi obok a potem nieskutecznie tamujący spontaniczną wesołość, gdy ów właściciel zeszytu spostrzeże zamach na jego własność i poczucie dobrego smaku.

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      11 października 2016 o 18:30

      Hej, żart z penisem w zeszycie zawsze bawi tak samo! Nawet, gdy jest się już wykładowcą…

      Odpowiedz
  4. Hania

    3 lutego 2018 o 03:32

    Siedzę i się chichram jak norka, dławię się czytając na głos wszystkim dookoła i już mi się wydaje, że lepiej nie będzie, a tu sturlowywuje się do mnie panda! O rety, rety, czuję się jak hobbit po dobrze wykonanej misji 😀

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *