Mopsy, zające i przecenione piwo – wielkanoc u Janiny

Dzisiaj śmigus-dyngus i nie wiem kogo Wy oblaliście z tej okazji, ale ja paru studentów. Nie żeby sprawiło mi to jakąś dużą przyjemność, bo ja wbrew pozorom bardzo lubię moich studentów i oni mnie też lubią; gdybym była psem, to najpewniej nie byłaby to sympatia jaką darzy się małego, puchatego labradora, ale lubię myśleć, że wzbudzam w moich studentach uczucia podobnego rodzaju, jakie u w większości ludzi wywołuje mops – znaczy, że wszyscy wiedzą, że coś z nim nie tak, ale i tak szalenie wzrusza.

buka

Buka. Mops zaprzyjaźniony, dziś pełniący również rolę wielkanocnego mopsa tematycznego

Nie da się jednak ukryć, że mili studenci nie są wcale zabawni, a studenci przygotowani do zajęć są jeszcze mniej zabawni, bo robią wszystkie zadania dla chętnych, które im przygotowuję, a ja nie po to im przygotowuję te zadania, żeby oni je robili, no bo jak oni je robią, to ja je potem muszę sprawdzać. Szczęśliwie dla mnie, dla Was i dla tej strony istnieją jednak również studenci zupełnie innego rodzaju; ci, którzy myślą, że jak mam 8 osób w sali, a oni wpiszą 15 na liście obecności, to nie zauważę różnicy. Ci którzy po trzech latach studiów nigdy jeszcze nie dotarli do biblioteki, najpewniej dlatego, że wciąż jej szukają w google maps. No i ostatnio jest jeszcze moja najnowsza Drużyna Tytanów Intelektu, która na ogólnouniwersyteckim forum, do którego dostęp mają wszyscy studenci i nauczyciele, wystawiła ogłoszenie, że kupi pracę zaliczeniową z mojego przedmiotu.

Nie gniewam się na takie sytuacje, wszak jeszcze mocniej uzmysławiają mi jak długa pedagogiczna droga jeszcze przede mną, jak wiele jeszcze muszę nauczyć moich studentów – na przykład o tym, że jak już kupują od kogoś prace, to niech najpierw się upewnią, że ten kto im tę pracę napisał, ma jakiekolwiek pojęcie o statystyce. A że takie pojęcie warto mieć, to powszechnie wiadomo i nie trzeba szukać daleko, żeby się tego dowiedzieć, wystarczy zajść do samego piekła, tj. polskiego sklepu w okresie przedświątecznym.

W polskim sklepie wszystko po staremu – przy stoisku mięsnym pani, która przeprowadza spis powszechny szynek: a ta polędwicka sopocka to świeża? A jak dużo kosztuje? A ta obok ile kosztuje? A ta pod spodem? A ta po skosie? A ta pod nią? Nie, nie ta, tylko tamta? Acha, to dziękuję, to przyjdę później. Ktokolwiek te panie zatrudnia, a mam silne przeczucie, że jest to Wydział Wędlin Centralnego Urzędu Statystycznego, wiedzieć musi, że ta rzetelność raportowania stanu szynek wszelakich zawsze wzbudza mój szczery, naukowy podziw, niemniej mam pewne zastrzeżenia co do metodologii. Tym razem nie miałam czasu się jednak tym zająć, albowiem śpieszyłam się, by odwiedzić mojego najlepszego przyjaciela, tj. dział z alkoholami.

A przy stoisku z alkoholem stało akurat dwóch rodaków, a to zawsze radość, a imiona mieli mi kompletnie nieznane, ale z dużym prawdopodobieństwem uznać mogę, że jeden nazywał się Janusz, a drugi Kolega Janusza. Oto jeden z najpiękniejszych momentów w życiu Janusza, zaraz po tym jak wymyślił ten przezabawny żart, w którym to przekonał wszystkich swoich irlandzkich kolegów, że po polsku kurwa to znaczy hello – przeceny na półce z piwami.

– Janusz, kupujemy 10 piw – oświadczył kolega Janusza autorytarnie i natychmiast zadał mu zagadkę: – jedno piwo za 1.5 euro, policz ile to razem będzie?

Janusz liczy. I liczy. I wciąż liczy. Zajmuje mu to trochę czasu, wiadomo – jeden, dwa, trzy w pamięci…

liczy2

– 15 euro – mówię po chwili, chcąc zakończyć męki Janusza i własne – 10 piw po 1.5 euro, to będzie razem 15 euro.

Na te słowa świat Janusza się zachwiał. Wszystkie przegrane bitwy z intelektualną rzeczywistością na powrót ożyły w jego głowie – nigdy niewypełnione pola sudoku stanęły mu przed oczami. Trauma braku punktów za “Tród” ułożony w ostatnim scrabble’u wróciła ze wzmożoną siłą. Wszystkie połączone kropki, które nigdy nie stworzyły obrazka ponownie rozszarpywały mu ranę w sercu. Kolega Janusza patrzył zaś na mnie podejrzliwie i widać było, że coś mu się w tej zagadce nie zgadza.

– A pani to co, kurwa, w głowie ma kalkulator? – postanowił dociec uprzejmie
– Czyyyy… – zreflektował się nagle Janusz – na komóreczce szybko policzyła i teraz oszukuje?

Janusz, ty szczwany lisie, przejrzałeś mnie jak promienie rentgenowskie mojego psa, gdy kiedyś połknął kasztana.

A skoro już jesteśmy przy rozwiązywaniu najbardziej zawiłych zagadek tego świata, to na zakończenie mam dla Was komiks tematyczny – jest jajko, pisklak i dwa zające, czyli już bardziej wielkanocnie być nie mogło. No dobrze, prawie. Ale nie wiedziałam jak narysować zbyt krótki urlop i traumę przejedzenia.

wielkanoc

kliknij na obrazek żeby powiększyć

5 komentarzy

  1. Magda M.

    6 kwietnia 2015 o 20:08

    O tak, nie ma to jak polskie sklepy na obczyźnie, a w nich zakupy przedświąteczne. Zawsze kiedy zatęsknię za Polską, idę do polskiego sklepu i tam mam namiastkę ojczyzny. Zamiast wszechobecnego “sorry, sorry” w sklepach angielskich, gdzie Anglik przeprasza jeśli przejdzie 50cm koło Ciebie, można zostać popchniętym bezceremonialnie przez kogoś, kto wbija się przed Ciebie w kolejkę.
    Ach, kolejki, to druga moja ulubiona polska rzecz! I tak na przykład poszłam przedświątecznie do spowiedzi, polskiej spowiedzi w UK. Wiadomo, pełno rodaków którzy czekają w kolejkach. Znalazła się tam przysłowiowa Pani Helenka, która w kolejkę zapragnęła się wbić. Ale nie ma to tamto, została skarcona na cały głos w kościele przez przysłowiowego czujnego Bogdana: o, widać nie wszystkich kolejki obowiązują! Proszę Pani, TU JEST KOLEJKA! MY WSZYSCY CZEKAMY!

    Odpowiedz
    • Janina

      7 kwietnia 2015 o 09:08

      Widzę tu początek zmiany społecznej! Mnie się dotychczas wydawało, że człowiek-Polak nie artykułuje głośno swoich kolejkowych frustracji, człowiek-Polak wzdycha. Wzdycha ostentacyjnie, przewraca oczami, patrzy porozumiewawczo na sąsiada, co bardziej asertywni ubiorą swoje niezadowolenie względem wbijającego się w kolejke w magiczne: “no widzi Pani, co to ludzie…” wypowiedziane gdzieś w eter. Cieszę się, że zmiana społeczna postępuje i zaczynamy ze sobą rozmawiać!

      Odpowiedz
  2. ja

    7 kwietnia 2015 o 08:12

    Ja w temacie wędlin: jako częsta bywalczyni samolotów przywożących Polaków zapewne potrafisz rozwiać moje wątpliwości. Czy jeśli podczas najbanalniejszej lotniskowej kontroli bagażu zagraniczni kontrolerzy bagażu stwierdzą w moim bagażu brak kiełbasy, to czy nie zakwestionują mojej polskości?

    Odpowiedz
    • Janina

      7 kwietnia 2015 o 09:03

      Może tak być, tak. W takiej sytuacji najlepiej mieć przy sobie inny dowód polskości, np. paszport, znajomość “Pana Tadeusza” albo skarpetki i sandały na nogach. Z tym, że nie rozumiem dlaczego ktokolwiek miałby wybierać się za granicę bez kiełbasy? To trochę życie na krawędzi.

      Odpowiedz
      • ja

        7 kwietnia 2015 o 17:00

        Brak kiełbasy może też wynikać z tego, że jest to bardzo dobra kiełbasa, i skończyła się przedwcześnie w wyniku degustowania.

        Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *