Surykatka i człowiek-kalkulator lecą samolotem

W kwestiach światopoglądowych istnieje jedna rzecz, co do której wybitnie się z Wojtkiem nie zgadzamy i – ze względu na wagę i powagę tematu – żadne z nas nie potrafi odpuścić, nawet pomimo moich skomplikowanych technik negocjacyjnych typu foch i zaawansowanej werbalnej asertywności mojego męża względem mojej osoby, którą głównie wyraża czułym: not today, satan. A tą brutalną rysą na kryształowej wazie naszego związku, tą drzazgą w niemowlęco miękkim naskórku naszego małżeństwa jest, moi drodzy, wchodzenie do samolotu.

I to wygląda mniej więcej tak, że my jesteśmy sobie na lotnisku, i jesteśmy, wszystko spoko jest, siedzimy, a w tej jednej sekundzie, gdy tylko miła pani z głośników ogłosi boarding, mój mąż rzuca się na drzwi jak puma na bobra, chwilę później już jest na czele tego peletonu, co gna do samolotu, następnie zaś, mniej więcej 5 do 10 sekund od pierwotnego ogłoszenia, on już siedzi na swoim miejscu, pasy zapina i wypatruje startu jak taka znerwicowana surykatka, wiecie, taka co to stoi przed norką i przebiera łapkami, że jezuchryste, Zenon z Karolem to już dwie godziny temu poszli nałapać tych robaków, na bank po drodze zapili się wodą z kałuży i zasnęli na wydmie, a matka przecież ostrzegała, że to bydlak, cham, życie zmarnowane, i niech on tylko wróci, a za karę do końca życia będzie obierał chrabąszcze na obiad.

Ze mnie zaś jest człowiek-kalkulator. W mojej głowie to prosta analiza: po co stać, jak można siedzieć. O tym bieganiu do samolotu to nawet nie wspomnę, bo to przecież nie ma tylu batonów energetycznych na tym świecie, by mi wynagrodzić te niedobory kaloryczne, nie mówiąc o tym, że tam tuż przed wejściem do samolotu to trzeba wejść po schodach, a tam przy tych schodach to ludzie nie są zbyt uprzejmi, nikt mi nigdy nie chce wskazać tej kasy, gdzie można nabyć bilet na kolejkę, co mnie zaciągnie na górę.

Więc ja robię na tym lotnisku tak: ja siedzę. Ludzie stoją przy bramce, ja siedzę. Ludzie przechodzą przez bramki, ja siedzę. Ludzie stoją w kolejce do samolotu, ja siedzę. A jak już wszyscy do tego samolotu wejdą, jak już przejdziemy przez cały rytuał narodowych kurtuazji, typu że “ja bardzo przepraszam, że dałem panu w ryj swoją walizką, może jajeczko na twardo na zgodę?”, to wtedy ja wstaję, myku myku przez bramki, myku myku do samolotu, ani pół zmarnowanej sekundy, triumfalnie siadam u celu, a endomondo nawet nie zdążyło zadrżeć, przepraszam bardzo, ale gdzie tu rozdają medale za bycie geniuszem energooszczędnego życia?

No i my ostatnio jesteśmy z Wojtkiem na lotnisku, znaczy – chwilę temu byliśmy razem na lotnisku, ale to było zanim w powietrzu zabrzmiało magiczne słowo ‘boarding’ i mój mąż pognał do bramki jak najpiękniejsza z gazel, ja zaś na spokojnie, ja obejrzałam sobie jeszcze nasze narodowe pamiątki w pobliskim sklepiku, tu bocian wystrugany z drewna, tam dywan pleciony z kabanosów, chwilę jeszcze posiedziałam, poczekałam, idę. Idę do tego samolotu, myku myku, żadnych utrudnień na drodze, wchodzę, a mąż mój już siedzi, siedzi jak ta surykatka, a gdy mnie zobaczył, to w końcu nie wytrzymał:

– Janina, samolot to nie wuef… – mówi mi –

…nie musisz być zawsze ostatnia.

16 komentarzy

  1. Ania G

    14 czerwca 2017 o 19:25

    Zgadzam się z Twoim podejściem – w samolocie dla każdego jest miejsce, nie trzeba byc tam pierwszym by zająć miejsce siedzące xD ja tez siedzę jak dlugo się da, a potem wchodze przez beamki, do samolotu i znow siedzę. Nie rozumiem tych kolejek i stania czekahac na odprawe ;P

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      18 czerwca 2017 o 10:15

      Po co stać, jak można siedzieć, to jest tak mądra filozofia, że aż posiadam taki tatuaż!!!

      Odpowiedz
  2. Ruda Blondynka

    15 czerwca 2017 o 00:19

    Srogo pojechał, oj srogo z tym wuefem (tyle traumatycznych wspomnień z dzieciństwa mi wróciło…)

    Odpowiedz
    • e-milka

      17 czerwca 2017 o 11:50

      Dito. A szczegolnie jak wybierano druzyny do zbijaka. Dobrze, ze czlowiek byl mlody, teraz bym tyle nie wystala.

      Odpowiedz
      • JaninaDaily

        18 czerwca 2017 o 10:10

        Popatrz jaka to w ogóle jest trauma na całe życie, e-milka, że my wciąż o tym pamiętamy, że całe życie na tej ławce byłyśmy ostatnie 😀

        Odpowiedz
        • e-milka

          18 czerwca 2017 o 10:28

          No serio, dwa dyplomy, trzy stypendia i kilka nagrod pozniej, a ja ciagle pamietam wf jako jedyna lekcje, na ktorej nie bylo mi do smiechu. Moim wuefistom z reszta tez nie – serdecznie pozdrawiam straumatyzowanych nauczycieli wfu.

          Odpowiedz
    • JaninaDaily

      18 czerwca 2017 o 10:12

      Ja wiem. Mnie tak zupełnie serio wciąż się czasem śni wuef. I to wcale nie w dobrym kontekście!!!

      Odpowiedz
  3. Monia

    16 czerwca 2017 o 21:10

    Pani Janino, a ja już to na fejsie czytałam!

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      18 czerwca 2017 o 10:11

      Bo u mnie jest taki system, dla leniuszków, że każdy wpis jest i na fejsie (bo niektórym się nie chce klikać na stronę, a ja to szanuję, bo jaki komendant drużyny, taka drużyna) i na blogu, a niektóre, te superdługie, są tylko na blogu, a zajawka na fejsie.

      Odpowiedz
  4. Hrabina Weltmeister

    17 czerwca 2017 o 23:11

    No ja jestem zdecydowanie jak Twój mąż. Zawsze mam stres, że mi bramkę zamkną i nie polecę, więc zazwyczaj czekam przy niej na długo zanim w ogóle zostanie otwarta.

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      18 czerwca 2017 o 10:07

      O, to Ty jesteś tym człowiekiem, którego ja zawsze mam ochotę poklepać po ramieniu i spytać: “przepraszam, ale czemu pani stoi?” 😀

      Odpowiedz
  5. statystycznypl

    22 czerwca 2017 o 12:51

    Mnie kiedyś próbowali postraszyć, że jak nie będę pierwsza, to zabraknie miejsc koło siebie i moje dzieci będą musiały siedzieć w samolocie gdzieś daleko ode mnie. Próbuję sobie to wyobrazić. Ja odpoczywam podczas lotu, a kilka rzędów dalej jakaś uprzejma pani albo uprzejmy pan muszą zajmować się moimi dwoma potomkami. Te ulubione pytania: “Długo jeszcze?” (5 minut od startu samolotu), “A dlaczego ta pani jest tak ubrana?”, “Co jest do jedzenia?”, “A dlaczego on siedzi przy oknie a ja nie?”, “W co możemy pograć?”
    Perspektywa wsiadania na końcu i “ojejku, są już tylko pojedyncze miejsca? No niestety, jakoś będzie trzeba sobie poradzić. I proszę pana to mój synek. Proszę się nim dobrze zaopiekować. Na lądowanie koniecznie guma do żucia. Wcześniej można poczytać dziecku książkę. I proszę się nie przejmować, on tylko zawsze żartuje, że mu niedobrze” – to brzmi tak kusząco… 😉

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      22 czerwca 2017 o 14:06

      No przecież to sytuacja idealna, kiedy na końcu tej wycieczki dzieci dotrą tam, gdzie trzeba, ale w ogóle bez Twojego udziału!

      Odpowiedz
      • statystycznypl

        26 czerwca 2017 o 20:30

        No dokładnie. Ja sobie nie mogę wybaczyć, że wcześniej nie wpadłam na ten jakże błyskotliwy pomysł.

        Odpowiedz
  6. Katarzyna

    23 lipca 2017 o 21:56

    Ja zdecydowanie jestem typem Janiny, lecz niestety ostatnim razem zaczęłam wątpić we własny geniusz… Otóż będąc jedną z ostatnich 10ciu osób wsiadających do samolotu zostałam zaskoczona. Zabrali mój podręczny bagaż, bo już się nie mieścił na pokładzie! Nie dlatego, że za duży. Te wszystkie surykatki zajęły całą przestrzeń podręczną!!! Czekanie 45 min. na bagaż po wylądowaniu, spóźnienie na pociąg, głód i smród przekonały mnie ostatecznie, że najlepsze miejsce jest jednak gdzieś pośrodku. No chyba że nie lata się Ryanairem…

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      27 lipca 2017 o 10:23

      Tak, to się czasem zdarza, to trzeba sobie dobrze wykalkulować!

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *