W poszukiwaniu straconego tematu

Ponieważ życie jest dobre, to przydarzyło mi się ostatnio zakończenie roku akademickiego, co oznacza mniej więcej tyle, że wypuściłam w świat kolejną turę swoich studentów i tym samym sprawdziłam, że moje rzetelne testy na gołębiach zdały egzamin, jako i wszyscy studenci go zdali. Tak jest, odebrali swoje wyniki egzaminów, prace dyplomowe i bardzo byli szczęśliwi, przynajmniej jak na ludzi, na których za zakrętem czeka bezrobocie, podatki i śmierć. Trochę było mi smutno, bo byli trochę jak takie pisklęta, co to baraszkują w trawie, niepomne tego, że zaraz kopnie je bezwzględna noga rzeczywistości. Życzę moim kurczątkom wszystkiego najlepszego. Czuję też, że wszystkie moje pedagogiczne trudy w końcu zostaną wynagrodzone. To znaczy – liczę na zniżki na zestaw powiększony i najlepsze zabawki z happy meala.

JANINA

Niestety, wraz z odejściem moich studentów nastąpił bardzo trudny zwrot w moim życiu i przy okazji Waszym życiu też. To znaczy, że wraz z moimi studentami przekraczającymi uniwersytecką bramę, uciekły wszelkie poruszające historie ich nastoletnich żyć, wzruszające momenty naszych wspólnych pedagogicznych osiągnięć, innymi słowy: wszystkie potencjalne tematy na Janinę Daily, a tym samym moja sława i splendor. Pomyślelibyście, że w poszukiwaniu tematów mogłabym na przykład wrócić do swojej oszałamiającej kariery sportowej, ale to niestety nie było możliwe z powodu takiego, że niestety musiałam zawiesić swoją oszałamiającą karierę sportową, a także jakąkolwiek karierę sportową, albowiem doznałam bardzo poważnej kontuzji. A mianowicie: przestało mi się chcieć.

Więc jeszcze przez chwilę, w poszukiwaniu tematów, próbowałam sprowokować rzeczywistość i na przykład udałam się pod kościół przeprowadzać ankiety z polskimi emigrantami, na co zgodziłam się chętnie po tym, jak mój szef odwołał się do najważniejszych zasad człowieczeństwa, to jest przyjaźni, solidarności i szantażu. Niemniej pod kościołem poszło mi słabo, bo pod tym kościołem spotkałam takiego przemiłego pana żebraka, który to pan żebrak natychmiast został moim przyjacielem, przynajmniej do czasu, aż nie poinformował mnie ile zarabia dziennie z tego żebrania swojego i okazało się, że trzy razy więcej ode mnie plus czasem ktoś rzuci muffinka albo ciastko. Zwłaszcza to ostatnie zabolało, nie mówię, że nie. Moim studentom by korona z głowy nie spadła, jakby od czasu do czasu rzucili mi jakieś ciastko.

giphy

Nie było wyjścia, musiałam udać się do kopalni diamentowych tematów, niewyczerpanego źródła dla wszelkiego szyderstwa, krainy gdzie po lasach biega absurd, a goni go brak logiki. Tak jest, kupiłam bilet do Polski. Kupiłam bilet, a następnie udałam się na Terminal 1, bo musicie wiedzieć, że na dublińskim lotnisku są dwa terminale – jeden dla pasażerów wszystkich możliwych linii lotniczych i drugi, osobny dla klientów rajanera, który wybudowano po to, by nie było nam przykro patrzeć na ludzi, którzy podróżują z godnością.

No to wkraczam na terminal 1, bardzo z siebie zadowolona, bo żeby podnieść swój prestiż społeczny wydrukowałam sobie bilet na kolorowej drukarce (!!!), no bo kto bogatemu zabroni. Z zadowoleniem widzę, że cała polska emigracja czyta mojego bloga i doskonale wie, jak zachowywać się na lotnisku, albowiem do odlotu jeszcze dwie godziny, a kolejka już sięga Belfastu i powoli zakręca w stronę Londynu. Sam lot zaś był – jak zwykle – rozkoszą dla zmysłów i intelektu, zwłaszcza, że za mną siedziało dziecko.

Już tłumaczę – ja a nie ma nic przeciwko dzieciom w samolotach, no bo przecież nie pójdą piechotą, bo dzieci mają bardzo krótkie nogi i to by bardzo długo trwało. Jeśli jednak macie dzieci, to pamiętajcie, że jest coś, o co musicie zadbać, jeszcze zanim nauczycie je czytać, całkować funkcje wymierne i nie brać narkotyków. A mianowicie: nauczcie je, żeby nie kopały w krzesło innych ludzi w samolocie.

No dobrze, więc jakiś mały człowiek kopie mi w krzesło, ale to nie szkodzi, bo ja przecież jestem pedagogiem i to pedagogiem wytrawnym, i tym samym postanowiłam sprawę załatwić w pełni profesjonalnie, w zgodzie z wszelką sztuką komunikacji interpersonalnej. Obróciłam się więc do dziecka i spytałam jak ma na imię, a dziecko powiedziało, że Zuzia, a ja wtedy powiedziałam (czytajcie i zachwycajcie się nad moim pedagogicznym geniuszem):

“Zuziu (zwrot bezpośredni do adresata), przeszkadza mi, że kopiesz w moje krzesło (komunikat typu ja), bardzo mnie to denerwuje (opis emocji), czy mogłabyś przestać to robić? Jeśli się nudzisz, to możesz na przykład liczyć chmury za oknem (propozycja rozwiązania problemu)”

Na co Zuzia powiedziała mi: dobla

Na co mama Zuzi powiedziała mi: spierdalaj.

No dobrze, ale gdzie komunikat typu ja? 🙁

7 komentarzy

  1. ja

    1 lipca 2015 o 08:06

    “Mamo Zuzi, przeszkadza mi, że się tak brzydko wyrażasz. Jest mi przykro, że dajesz zły przykład swojej córce. Proszę abyś nie używała takich słów. Jeśli czujesz się sfrustrowana, to może byś mi zrobiła kanapkę z kiełbasą?”
    Dobzie, dobzie?

    Odpowiedz
    • Janina

      1 lipca 2015 o 10:33

      “…kanapkę z kiełbasą i jajkiem”. Poza tym doskonale, na 5+!

      Odpowiedz
  2. Magda M.

    1 lipca 2015 o 09:05

    Mama Zuzi = Mistrz Ciętej (polskiej) Riposty

    Odpowiedz
    • Janina

      1 lipca 2015 o 10:32

      Mama Zuzi – mistrzyni komunikatu typu spierdalaj 😀

      Odpowiedz
  3. Marek Wiewiórski

    6 września 2016 o 05:42

    Bardziej niż brak komunikatu typu “ja” przeszkadza mi brak logiki – z samolotu miałaś spierdalać? Niby jak?

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      6 września 2016 o 22:04

      Chyba katapultowana siłą kopania w moje krzesło!

      Odpowiedz
  4. rademachera

    16 sierpnia 2017 o 07:28

    I mama Zuzi przeżyła? Serio? Twój sarkazm jej nie zabił?
    No tak… Już załapałam. Nie chciałaś dostać Zuzi w spadku. W końcu geny…

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *