Zmoczyłam się ostatnio w nurcie rzeki mi nieznanej, jej koryto gwoździem wyłożone, przy brzegu lśni kruszone szkło, woda dość chłodna, raczej nieprzyjemna, a pod powierzchnią stado piranii bawi się ze żmiją, i to wszystko; ta rzeka, te gwoździe, żmija, piranie i szkło, to jest metafora człowieka, co szuka roboty. Na początku to jeszcze byłam szalenie podekscytowana, bo znalazłam ogłoszenie i jak przeczytałam wszystkie trzy tomy publikacji na temat wymagań i cech pożądanych u kandydata, to okazało się, że wszystkie spełniam, albo też raczej większość spełniam, no bo potem sprawdziłam w słowniku co to jest entuzjazm. Pierwszy etap procesu rekrutacyjnego nie był znów aż tak trudny, bo polegał na wypełnieniu formularza on-line i tam człowiek wpisać musiał, gdzie się uczył i czego, gdzie pracował, od kiedy do kiedy i dlaczego nie od piątego roku życia, a także wymienić musiał własne wady i zalety, oczywiście oprócz świętej cierpliwości, że to już trzecia godzina wypełniania tego formularza, a to dopiero strona druga z trzydziestu.
No dobra, wypełniam, idzie mi szybciutko, dat żadnych pamiętam, więc dzwonię do mamy, nie pamiętam tytułu własnego doktoratu, więc kopiuję z linkedina, nie mam żadnych wad, więc je wymyślam, jak to nie jest umiejętność radzenia sobie w sytuacjach trudnych, to nie wiem, co nią jest. Wypełniłam, skończyłam, klikam magiczny przycisk: „wyślij”, ludzie klaszczą, słonie kłaniają się przy wodopoju, Polska wstaje z kolan, a formularz mówi: dziękujemy bardzo za wypełnienie tych trzydziestu stron, miły człowieku, wgraj nam teraz proszę swoje CV i napisz w nim gdzie się uczyłeś i czego, gdzie pracowałeś, od kiedy do kiedy i dlaczego nie od piątego roku życia, a także wymień własne wady i zalety.
Dobrze, no nie ma problemu, już zaraz napiszę wszystko jeszcze raz, tylko poczekajcie chwilę, mili państwo, najpierw się kurwa zastrzelę.
Wykreślam z listy swoich zalet cierpliwość.
No dobra, ale potem jest gorzej. Najgorzej jest jak dzwonią i idziesz na rozmowę. Bo musicie wiedzieć, że na tym świecie to istnieją dwa rodzaje ludzi. Pierwszy to są ludzie typu labrador, czyli oni kochają wszystkich i wszyscy ich kochają, znajdź mi kogoś, kto nie lubi labradorów, halo, policja? proszę przyjechać, tu jest psychopata, co nie lubi obłych psów o półokrągłych uszach i noskach jak węgielek. I taki człowiek typu labrador to byłby na przykład mój mąż, on chodzi na rozmowy o pracę, a wraca z przyjaźnią na całe życie, nie jest ważne czy dostanie robotę, czy nie, i tak przez kolejne pięć lat będą mu wysyłać kartki na święta z pozdrowieniami dla rodziny, i to jest mój mąż, a są też ludzie typu ja, ja wchodzę na rozmowę i jeszcze zanim usiądę, to pani mnie pyta, kto mnie ze schodów zrzucił, że ja taka wkurwiona, a ja jej tłumaczę, że nie, nie, proszę pani, to jest przecież mój naturalny wyraz twarzy.
to ja rozbawiona.
Pani zaczyna: dlaczego chcę dla nich pracować? A ja myślę, że właściwie to nie chcę, tak naprawdę to mam znacznie lepsze plany na życie, na przykład założyć ZOO bym chciała ze zwierzętami zrobionymi tylko z origami albo prowadzić psychologiczną grupę wsparcia dla otyłych mopsów, niemniej jestem tutaj, bo, proszę pani, bardzo bliska jest mi idea płacenia czynszu na czas i czasem lubię zjeść, nie jestem jakiś fanatykiem, ale ta zupa z kamyków i kurzu, to już nie smakuje jak kiedyś, i co prawda Bronisław Malinowski opisywał kiedyś rytuał wymiany Kula na Wyspach Pacyfiku, wie pani, że przychodzi plemię do plemienia i mówi: dam wam muszlę, a wy oddajcie kokos, i to drugie plemię oddaje kokosa i dostaje muszlę, ale jak ja tego próbowałam ostatnio w Chorzowie Batorym, to pan wcale nie chciał mi oddać kebaba za dwie muszle i bursztyn.
A potem pani mówi, że w sumie to wszystko jej pasuje (no raczej) i może by mnie nawet zaprosiła na kolejny etap, ten trzeci z dwustu sześćdziesięciu ośmiu, tylko brakuje jej ode mnie certyfikatu językowego, a ja ją pytam, że certyfikatu jakiego, a ona mówi, że językowego, a ja pytam o jaki język jej chodzi, bo ja znam ich wiele, na przykład: język nienawiści, gdy ktoś w kolejce przede mną kupuje ostatnią drożdżówkę, sarkazm raczej biegle i jeszcze po niemiecku: die Katze, a ona mówi, że ona potrzebuje certyfikatu z języka angielskiego i czy posiadam, a ja akurat posiadam, z roku 2012, a ona mówi, że to dawno, a ja mówię, że no, dawno i jeszcze dopytuję, czy jej na pewno chodzi o certyfikat z tego języka, co to ja w nim irlandzkie studenckie dusze od czterech lat nauczam, a pani mnie pyta, że po jakiemu ja tych irlandzkich studentów uczę – angielsku?
Nie, po polsku. Myślicie, że dlatego nic nie kminią?
A jak już, już myślę, że mogę z panią zawrzeć jakiś znak pokoju, może nie, że zaproszenie na Wigilię i trzymanie dziecka do chrztu, ale uprzejmie „dzień dobry” i pocztówka z wakacji, to pani mówi, że ona potrzebuje ode mnie jeszcze tylko jednej rzeczy, żeby przekazać koleżance z kolejnego etapu i podaje mi kartkę i długopis, i pyta czy ja bym tu mogła wypełnić… gdzie się uczyłam i czego, gdzie pracowałam, od kiedy do kiedy i dlaczego nie od piątego roku życia, a także wymienić własne wady i zalety.
No wiadomo.
A ja mówię, że ja bardzo uprzejmie przepraszam, ale ja ten formularz to już wypełniam dwa razy i to nie że ja się skarżę, że wypełniałam dwa razy, ja się wręcz chwalę, niemniej chciałabym wiedzieć, ja pokornie proszę, czy mogliby mi wyjaśnić, dlaczego po raz kolejny muszę to wypełnić, i ja tak właśnie tej miłej pani mówię, mimo iż w mojej głowie ten tekst brzmi zupełnie inaczej, a pani mówi, że dlatego, że te dwa formularze to były on-line, a koleżance się źle z komputera czyta.
Serio, gdyby tylko istniała jakaś maszyna, która przenosi magicznie tekst z komputera na kartkę papieru. Być może wtedy rekrutacja byłaby znacznie prostsza.
Jak ja Cię dobrze rozumiem! Mój chłopak na pierwszej rozmowie (etap 3 z 6), zaprzyjaźnił się ze swoim przyszłym przełożonym i pół godziny gadali o klockach LEGO.
Tym czasem ja, z emocjami wiecznie wymalowanymi na twarzy (a jestem skłonna przyznać, że nie zawsze jest to promienny uśmiech), chadzam już teraz bardziej hobbystycznie na te rozmowy. Już tak któryś tydzień leniwie wypełniam swoje wykształcenie i doświadczenie w tych ekstra systemach, gdzie sesja wygasa po 30 sekundach nieaktywności i trzeba od nowa, po czym muszę załączyć CV i list motywacyjny, tak na dokładkę.
Ha ha, o klockach lego! <3 No to totalnie jak mój mąż i tak bardzo jak nie ja. Słuchaj, Hania, może my musimy iść na jakiś kurs? Szybki kurs zarządzania własnym wizerunkiem, specjalizacja: miły człowiek?
No.. Byłam w tym tygodniu w pracy na dwudniowym szkoleniu „Skuteczna komunikacja”. Ogólnie bardzo fajne, ale nie mogłam się za bardzo skupić, bo ciągle myślałam o tym, jak strasznie wkurza mnie jedna laska, która ciągle bardzo szczegółowo chciała opowiadać o swoim doświadczeniu, używając słów jak: „ewaluaNcja”, „projekt ewalUował w coś innego” itd.
No więc nie wiem, czy w tym zakresie istnieje dla mnie jeszcze jakaś przyszłość.. Ale bardzo bym chciała być miła.
No nie, Hania, ale to też nie wymagaj od siebie zbyt wiele – bardzo trudny być miłym dla człowieka, który przeprowadza ewaluancję!
Przypomniał mi się mój znajomy starający się o wizę do USA. I dowiedział się, że otrzymanie wizy będzie zależne od odpowiedzi na niezwykle ważne pytanie. A brzmiało ono: Ulubiony komiks?
A co do miłego człowieka, nie bądźcie nim na rozmowie kwalifikacyjnej, bo potem kończy się jak ja:
– A nie będzie pani przeszkadzało, że przyjmiemy panią na zupełnie inne stanowisko?
– Skądże znowu, ja lubię zdobywać nowe doświadczenia.
– I że będzie pani pracowała w zupełnie innej dzielnicy niż obiecaliśmy?
– Skądże znowu, w końcu złożyłam CV do tego kebaba wyłącznie dlatego, że jest naprzeciwko mojego mieszkania, ale cóż to znowu, kupić bilet miesięczny w zawsze rozrytym Poznaniu…
– To znakomicie! To już pewnie tylko niewielki detal, że zamiast o szóstej będzie pani zaczynać o czwartej?
– Nie no, skąd, to się znakomicie składa nawet, zaoszczędzę na tym miesięcznym, bo i tak żaden tramwaj o tej porze nie pojedzie!
– No i jeszcze ostatnia sprawa: umowa oczywiście będzie, ale jeszcze nie wiemy kiedy i jaka
– A to się wspaniale składa, uwielbiam niespodzianki!
Brawo, Ania, oficjalnie jesteś jeszcze gorsza w chodzeniu na rozmowy kwalifikacyjne ode mnie!
A dziękuję, dziękuję! Jak już nie mam kasy i godności, to została internetowa sława!
To pytanie bardzo istotne bo prawidłowe odpowiedzi ot jedynie Superman (bo symbol ameryki) albo Kapitan Ameryka (no tym bardziej symbol. Gość ma flagę na torsie). Jak SpiderMan to pewnie biedak i kujon (nie po amerykańsku, to jest na odwrót) a jak Batman to pewnie ma problemy z prawem.
http://www.fpiec.pl/post/2016/01/29/pandy
dla takiej fuchy to i warto 3 razy wypełnić CV 😉