Klęczę sobie na podłodze w robocie, a dokładniej rzecz ujmując to klęczę przed lodówką i recytuję sobie poezję, to jest – myślę sobie czule o Zbigniewie Herbercie, o tym, jak mówił, żeby iść wyprostowanym wśród tych, co na kolanach, i o tym, że ja to bym nawet bardzo chciała go teraz posłuchać, ale akurat nie mogę, z przyczyn szalenie praktycznych, co znaczy mniej więcej tyle, że jak tylko kucnęłam po mleko do lodówki, to natychmiast zrozumiałam, że oto popełniłam kolejny z największych błędów w swoim życiu, zaraz po wsadzeniu kiedyś jajka do mikrofalówki i studiowaniu pedagogiki. Albowiem kucnęłam i dopiero wtedy dotarło do mnie, że poza moim fizycznym zasięgiem pozostaje dokonanie czynności odwrotnej, okazało się, że to życiowe Ctrl+Z w ogóle się nie klika, innymi słowy – nie potrafiłam wstać.
Co prawda raz nawet podjęłam heroiczną próbę przyjęcia pozycji wyprostowanej i to była taka walka, ale taka walka, że ostatni raz taką walkę to ja widziałam na naszional dżeografik w tym dokumencie o schronisku dla dzikich zwierząt, kiedy to dwa lemury okładały się surową marchewką, z czego jeden z tych lemurów był kulawy, a drugi – zdaje się – ślepy. Uwaga, opisuję: lewą ręką chwyciłam za blat stołu, drugą za krzesło, napięcie mięśni takie, jak ponad 1000 woltów napięcia elektrycznego w obwodach prądu przemiennego przy częstotliwości nie większej niż 60 Hz, czyli że wysokie. Determinacja w sercu, łzy w oczach. Uwaga, wstaję! Wstaję!!! Wstaję!!!!!!!!!
Nic się nie wydarzyło.
Absolutnie nic się nie zmieniło w moim położeniu, w sensie zupełnie dosłownym, i przez chwilę nawet miałam podejrzenia, że to dlatego, że ja przecież nie posiadam żadnych mięśni, nawet jeśli kiedyś jeszcze jakiekolwiek posiadałam, to najpewniej już dawno sprzedałam je na allegro za paczkę chrupek, ale potem jednak znalazłam innego winowajcę tego stagnacyjnego stanu rzeczy, bo pamiętajcie, że w życiu najważniejszym jest, by nie brać za nic żadnej odpowiedzialności, wszelkie porażki i błędy zwalać należy na losowo wybrane osoby w swoim otoczeniu, doskonale nadają się do tego psy, Donald Tusk i dzieci do lat trzech. Więc ja wciąż pozostaję w bliskim otoczeniu podłogi i mam na to jeszcze lepszego winowajcę, zaczynam rozumieć, że wstać nie mogę z powodu bardzo niekorzystnego splotu okoliczności, który ja nazywam chłostą od życia, a niektórzy nazwaliby grawitacją.
Halo, przepraszam, haloooo, czy ktoś mógłby na chwilę wyłączyć grawitację, żebym ja mogła wstać?!
Otóż pomyślelibyście, że bez sensu takie wołanie, bo przecież i tak nikt mnie nie usłyszy, i tak po prawdzie, to ja też nie miałam zbyt dużych oczekiwań, ja w końcu jestem nauczycielem, więc przyzwyczajona jestem do tego, że jestem niewidoczna dla swoich studentów jak nawias w równaniu. Niemniej ktoś mnie usłyszał, oto przychodzi do mnie mój szef. Oczywiście może być tak, że mój szef zjawił się akurat w biurze w zupełnie innym celu niż wyłączenie grawitacji, ale nie ma co gdybać, nigdy nie dowiemy się, jak było naprawdę. Przychodzi mój szef.
– Janina, could you… – mówi, a potem przerywa i patrzy na mnie, a ja na tych kolanach, lewa ręka o blat, prawa ręka o krzesło, grawitacja mnie chłoszcze, biomechanika pogania od tyłu, pot zalewa mi oczy, a potem miesza się ze łzami i wspólnie tworzą ogromne jezioro mojej klęski i wieloletniej pogardy dla wysiłku fizycznego. I mój szef patrzy na mnie, patrzy, a potem mówi, że w sumie to on już nic ode mnie nie chce, i odchodzi, najpewniej sprawdzić kiedy dokładnie kończy się moja umowa o pracę.
A więc to już pewne – już nigdy nie uda mi się wstać. Oto jest koniec tej wspaniałej intelektualnej przygody jaką było moje życie, a piękne to było życie, pełno w nim krajobrazów słodkich i pluszowych, wyłożonych miękką trawą braku samokontroli, przecinanych nitkami rzek zrobionych z szejków z makdonalda, a gdzieś w oddali widać jeszcze pnące się spektakularnie wzgórza węglowodanów i tłuszczy nasyconych. Myślę sobie o tym, że już nigdy nie wstanę, umrę tutaj, klęcząc na tej podłodze, i potem myślę sobie jeszcze, że może nie jestem sama w tym klęczeniu swoim, może ze mnie to jest taki bohater zbiorowy wszystkich kobiet, które dnia poprzedniego wpadły na ten sam absurdalny pomysł, co ja.
Dociera do mnie jak bardzo symboliczna jest to scena, oto cała nasza narodowa historiozofia w jednym miejscu, na moich oczach dokonuje się dekompozycja naszej polskiej tożsamości, maluje się portret nowych aksjologicznych znaczeń. Oto odpowiedź na pytanie, które dręczy nas od wieków, a przynajmniej od października 2015, otóż: kiedy Polska wreszcie wstanie z kolan?
A więc już odpowiadam: nigdy nie wstanie, jeśli nie zakażemy w końcu ćwiczeń z Ewą Chodakowską.
don_jaro
21 czerwca 2016 o 21:41Janina! To Ty nie wiesz, że Polska z kolan już wstała?! Niestety, walnęła przy tym wstawaniu głową w parapet…
JaninaDaily
22 czerwca 2016 o 18:20Utożsamiam się, mnie też to wstawanie nie wyszło
dorota
12 września 2016 o 21:26Miałam tak samo! Lato, las, ja i mój brzuch (w końcówce 9. miesiąca) i nagle zachciało mi się siku. Poszłam, kucnęłam i nie wstalam.
Na szczęście byl jeszcze mój partner, który użyczył męskiego ramienia i nie musiałam rodzic na ściółce.
JaninaDaily
13 września 2016 o 17:42Ha ha! Po prostu chciałaś sobie trochę poudawać jeża w liściach!
Eliza
14 stycznia 2018 o 20:12I jak tu nie kochać, jak ktoś zaczyna od Herberta a potem jest tylko lepiej!
JaninaDaily
14 stycznia 2018 o 21:41Oprócz tej przerwy na Ewę Chodakowską podczas której jest gorzej 😀
Eliza
15 stycznia 2018 o 01:43Przy Ewie, z całym szacunkiem, udaję, że nie do końca wiem o kogo chodzi! 😉