Nie mam żadnych wątpliwości, że w Wyższej Szkole Bycia Kotem jednym z najważniejszych przedmiotów jest “Rytm dobowy gier i zabaw” i on polega na szacowaniu, które kocie rozrywki pasują najbardziej do danej pory dnia i nocy. No bo powszechnie wiadomo, że pomysł na to, by zrzucać metalowe łyżeczki na kafelki podłogowe jest z definicji epicki, niemniej najlepiej w okolicach piątej rano, bo potem czynność ta traci już sporo swojego uroku. Kulki z dzwoneczkami nigdy nie dzwonią tak pięknie, jak w tym momencie, kiedy twoi ludzie kładą się do spania. Oho, czyżby już była szósta rano? Czy to już jest ten moment, by pobiegać po mieszkaniu z reklamówką w pysku?
Mój kot był na tych zajęciach prymusem. Właściwie to zaczynam podejrzewać, że nawet doktoryzował się z tego tematu, a na Światowych Konferencjach Puchatych Kotów wygłasza wykłady eksperckie pod tytułem: “Przezwyciężanie żenująco cichego szelestu papierowej kulki poprzez darcie ryja”. No i dzisiaj, oh, czego dziś nasz kot nie robił! O czwartej rano odkrył, że metalowy włącznik odbijany od lampy wydaje wspaniale irytujący dźwięk, rezonujący przez kilka kolejnych minut. Plastikową zakrętkę znalazł, która sama w sobie nie miała jakiejś wybitnej wartości, niemniej odbijana od ścian przedstawiała już pewien potencjał wytwarzania decybeli. Zrzucał rzeczy z wysokości i patrzył jak wspaniale spadają z hukiem na ziemię. Czasem spadały za cicho, to wtedy zrzucał je z jeszcze większej wysokości. Nabrał nagłej ochoty przesunięcia porcelanowej miski przez całą długość mieszkania. Generalnie to jego wachlarz kocich możliwości zdawał się nie mieć końca, a ze szczególną czułością traktował wszystkie te czynności, które wytwarzały bolesne dla ludzkiego mózgu dźwięki.
A potem budzik mi zadzwonił, budzik informujący, że “dzień dobry, Janina, ósma rano, czas wstawać” i ja wchodzę do salonu schłostana tym porankiem, tymi zakrętkami odbijanymi od ścian, metalowymi łyżeczkami na kafelkach, wchodzę, a tam mój kot strasznie niezadowolony z tego, że zapaliłam mu światło, albowiem oho, ósma rano, ludzie wstali, czas na kolejny punkt kociego programu –
– czas na cichą drzemeczkę w plastikowej misce.
Agnieszka
11 stycznia 2018 o 11:24Z innych, równie fascynujących umiejętności i przyzwyczajeń windujących mojego kota na level ekspert chciałabym polecić:
– rozpęd a potem ślizg na foli bąbelkowej. How fun!
– siku o 3 w nocy. Co noc. Przy jednoczesnym uporczywym braku zainteresowania kuwetą (chyba że nie ma domowników, to wtedy wiadomo)
– wchodzenie i wychodzenie z domu wyłącznie oknem (nieustanna kolizja z kwiatami i świeczkami z parapetu)
– pobudka o 2 w nocy. Narzędzie budzące – lampka nocna. Metoda – trącanie łapką metalowego podłużnego włącznika, i dzwonienie nim o podstawę. Efekt – świder w głowie. Powód budzenia – nierozpoznany.
– no i oczywiście – okupacja fotela 🙂
https://uploads.disquscdn.com/images/c6dd25bee168496ed99c462f3fcdc3573b89b8c210a3761b12c4d8d32fdf21f0.jpg
JaninaDaily
14 stycznia 2018 o 21:44Mój boże, ten to jest Królem Życia!!!! 😀
TabulaRazor
20 stycznia 2018 o 21:39Mistrz!
JaninaDaily
24 stycznia 2018 o 15:22Dziękuję! 🙂
stopthedot
12 stycznia 2018 o 10:34A rozważaliście może drugiego kota? Nie wiem jak to mieć jednego, ale takie historie zwykle słyszę od pojedynczo zakoconych 😉 Ja mam dwa i pomimo epizodów z drapaniem w drzwi i śpiewaniem pod nimi, a także skakaniem na klamkę (na noc wyciągamy i jest spokój 😀 ), koty w nocy są zwykle względnie cicho. Nie ma też bonusów w postaci rzucania się na nasze stopy i atakowania nas osobiście, bo atakują siebie na wzajem 🙂
JaninaDaily
14 stycznia 2018 o 21:44Dane na ten temat są niejednorodne – są i tacy, co do noszą, że dwa koty to podwójny hałas.
90ty.blog
12 stycznia 2018 o 16:01Właśnie przeczytałem wpis o życiu kota… Naprawdę mam za dużo wolnego czasu…
JaninaDaily
14 stycznia 2018 o 21:43Czas spędzony z kotem, choćby wirtualnym, to czas dobrze wykorzystany!!!
Ewa Szadkowska
12 stycznia 2018 o 18:53Janino, jeszcze tylko 13 lat i Wasz kot zsynchronizuje swoje dobowe drzemki z Waszymi. Ja po 10 latach odkryłam, że nasz kot ma głos. Co prawda jędzowaty ale w połączeniu z jednym okiem nawet pasuje.
JaninaDaily
14 stycznia 2018 o 21:42A czy znasz może jakieś internaty dla kotów, Ewa? Nie potrzebujemy długiego pobytu, tak mniej więcej 13 lat wystarczy…
Ewa Szadkowska
15 stycznia 2018 o 09:53A nie prościej jak sami się przeniesiecie do hotelu i wynajmiecie pokojówkę dla Pixela?
JaninaDaily
24 stycznia 2018 o 15:31Myśleliśmy o tym. On i tak ostatnio dość narzeka na ścisk w mieszkaniu, więc chyba jedno z nas i tak bedzie musiało się wyprowadzić, żeby kot miał większy rozbieg w czasie polowania na pluszowe myszy.
Natalia Winnikow
16 stycznia 2018 o 19:57A tak sobie myślę czasem, żeby mieć jakieś zwierzątko w tym swoim studenckim mieszkaniu. Takie, które można pogłaskać, nakarmić, ponarzekać mu na okrucieństwa tego świata – chociażby nieoczekiwany i zbijający z nóg z samego rana fakt, że nie mam już jabłek i teraz mój posiłek będzie niekompletny, jak reszta tego całego dnia.
A potem sobie czytam taki wpis, jak Twój i zaczynam się zastanawiać czy jednak pluszowy lis mi nie wystarczy…
Chociaż Ty z pewnością kochasz swojego kocura, pomimo tych korków, łyżek i torebek, prawda? 🙂
Ps Jakbyś czytywała czasem kogoś innego w blogosferze, to zapraszam do siebie (jestem świeżakiem): lisie-ecie-pecie.blogspot.com
#chamskareklama
TabulaRazor
20 stycznia 2018 o 21:40“A tak sobie myślę czasem, żeby mieć jakieś zwierzątko w tym swoim studenckim mieszkaniu.”
A myślałaś o znalezieniu sobie faceta? Pytam niezłośliwie i bez ironii.
I nie, nie kandyduję – mnie już przygarnęła inna studentka, w międzyczasie absolwentka.
Natalia Winnikow
24 stycznia 2018 o 00:07Faceta już sobie znalazłam. A może to on znalazł mnie? Nieistotne – koniec końców ja się musiałam postarać by był “moim facetem”. I nie żałuję. 🙂
W sumie nigdy nie myślałam o nim w tej kategorii… A faktycznie: można pogłaskać, nakarmić to nawet trzeba. Mój to nawet mało mówi. Tylko korzystać z tego mogę dorywczo, bo każde z nas mieszka osobno. A czasem potrzeba głaskania pojawia się wtedy, kiedy nie ma możliwości jej zaspokojenia.
Marcin I businesslifemanual.pl
18 stycznia 2018 o 13:28O wow. To już wiem dlaczego nie mam czworonoga. W połączeniu z dwunogą dwulatką zdobyłbym dyplom z niewyspania
JaninaDaily
24 stycznia 2018 o 15:25Chyba, że te sześć łap by się umiało wzajemnie zabawiać we wczesnych godzinach porannych?