Instrukcja obsługi świata i zły bliźniak metody naukowej

Fragmenty poniższego wpisu pochodzą z książki “Statystycznie rzecz biorąc. Czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla”.

Była zimna fińska wiosna 2012 roku, kiedy to główny bohater naszego dzisiejszego wpisu, Tatu Westling, postanowił zrewolucjonizować naukę i znaleźć odpowiedź na pytanie, które dręczyło ludzkość, a przynajmniej stada nastoletnich chłopców, od zarania dziejów. A mianowicie: „czy wielkość penisa wpływa na rozwój gospodarczy kraju?”. I dostał na te badania grant, tak tylko mówię, jakbyście się zastanawiali na co idą Wasze podatki. Ja zaś piszę o nich dlatego, że tak naprawdę to pytanie badawcze nie różni się niczym od innych, znacznie poważniejszych: Czy dany lek działa? Dlaczego niektóre dzieci gorzej radzą sobie z matematyką od innych?  Jakie są determinanty wysokiego poczucia własnej wartości? Czy istnieje dyskryminacja ze względu na płeć na rynku pracy? A także: czy księżyc jest zrobiony z sera?

To ostatnie pytanie to nie jest z mojej strony żart – uznałam, że będzie to świetny przykład na zilustrowaniu niepewności, która zdarza nam się, gdy mamy do czynienia z wszelkimi doniesieniami naukowymi, zwłaszcza tymi, które dotyczą nieznanych nam wcześniej zjawisk, jak jest w przypadku obecnej pandemii. W jaki sposób dojść do prawdy i komu wierzyć, gdy poruszamy się po nieznanym nam terytorium? Część osób powie – intuicji, przeczuciu, temu jak czujemy. To przeciwstawianie chłodnych wyliczeń i metody naukowej temu, co podpowiada nam serce Stephen Colbert nazwał niegdyś „trzewioczuciem”, odnosząc się do pogardliwej wypowiedzi George’a W. Busha o ludziach „którzy myślą głową” w przeciwieństwie do „tych, którzy czują w sercu i w trzewiach”. Słuchajcie, serce może być dobrym doradcą, gdy decydujemy z kim chcemy do końca życia dzielić się frytkami z McDonalda i co noc  szarpać się o kołdrę jak matka z łobuzem. Gdy próbujemy ustalić jakąś obiektywną prawdę – niekoniecznie. Dlaczego? Już tłumaczę.

Wyobraźcie sobie, że cała ludzkość została zaproszona na prywatkę. Stroje niezobowiązujące, z głośników cicho sączy się „Rzeka Marzeń”, no bo jak jest Beata Kozidrak, to jest impreza, wiadomo. Tutaj śledziowe koreczki, tu wegańskie naleśniczki, a w tle trwają rozmowy – Steven z Ohio twierdzi, że księżyc jest zrobiony z sera, dokładniej rzecz ujmując z goudy, bo tak mu się w zeszłą sobotę przyśniło, w tym śnie przyszedł do niego anioł i powiedział: „Steven, weź tę wielką kulę Goudy i nauczaj o niej udzkość”. Svetlana z Petersburga mówi mu na to, że chyba żart, przecież gdyby księżyc był zrobiony z sera to już dawno by się stopił przy tak bliskiej odległości od słońca, a przyklaskuje jej Carlos z Ibizy, z tym że po cichu, bo akurat chwilę wcześniej założył się z jakimś człowiekiem-Polakiem, że uda mu się włożyć do buzi jednocześnie 35 koreczków śledziowych i już jest przy trzydziestym pierwszym. Chwilę później już frakcja księżyca z serca okłada surowym okoniem tych, którzy twierdzą, że ta koncepcja jest absurdalna, co jest całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że śledziem nie mogliby się okładać, bo wszystkie zjadł Carlos. Rozumiecie problem? Jeśli ja czuję coś, a druga osoba coś zupełnie przeciwnego, to kto w takim razie ma rację?

I tutaj, moi drodzy, na arenę wkracza słodki lukier w drożdżówce nauki – metoda naukowa.

Skąd wiemy, czy wielkość penisa wpływa na rozwój gospodarczy kraju, a księżyc nie jest zrobiony z sera?

Metoda naukowa to sposób dotarcia do prawdy i sformułowania prawdziwego opisu zjawiska. Innymi słowy – zespół zasad i reguł, które pozwalają nam jak najrzetelniej odpowiedzieć na pytanie badawcze, które nas trapi. Na przykład takie, które dręczyło Tatu Westlinga, tj. czy istnieje związek pomiędzy średnią wielkością penisa w danym kraju a jego rozwojem gospodarczym? Żeby znaleźć wiarygodną odpowiedź na to pytanie, musielibyśmy przejść przez poszczególne składniki metody naukowej (zwane również etapami pracy naukowej).

Etapy pracy naukowej

1. Przegląd literatury

To zupełnie nie jest tak, że jak taki Tatu Westling sobie wymyśli, że zrewolucjonizuje światową gospodarkę przy pomocy męskiego przyrodzenia, to wystarczy, że spakuje do walizki linijkę i dużo uroku osobistego, a następnie ruszy na ulice prosić napotkanych mężczyzn, żeby zmierzyli sobie penisa, na zmianę prosząc, by jednak nie dzwonili po policję. To badanie, jak i każde inne, powinno zacząć się gdzie indziej – od przeglądu już istniejącej literatury naukowej na interesujący nas temat. Dzięki temu dowiemy się, jaki jest stan wiedzy w danej dziedzinie, jakimi teoriami naukowymi wcześniej próbowano to zagadnienie wyjaśnić, a także – czy istnieją w tej kwestii jakieś punkty sporne i dyskusje między dyscyplinami i naukowcami.

Bo to oczywiste, że naukowcy czasem się kłócą. To znaczy – najpierw jeszcze udają, że nie, na początku to jest niby miło, niby dzień dobry i co słychać u żony, a potem nagle następuje jakaś prowokacja, na przykład ktoś pyta kogoś, czy może otworzyć okno, a to działa jak płachta na byka, i stąd to już tylko rzut beretem do chaosu i festiwalu przemocy, chwilę później już wszyscy są na komisariacie i ten jeden naukowiec tłumaczy panu policjantowi, że owszem, uderzył kolegę łopatą[1], ale tylko dlatego, że ten powiedział, iż dyscyplina, którą tamten uprawia, nie jest prawdziwą nauką, a generalnie to i tak cud, że trafił, bo ten pierwszy ochraniał się krzesłem topornym jak jego własna metodologia. No i był jeszcze z nimi jeden kolega z wydziału, ale ten to akurat jest na oddziale ratunkowym, bo zjadł doktorat tego pierwszego, by udowodnić mu, że do niczego innego się ta praca nie nadaje.

(Ciekawostka: Ganianie kolegi z łopatą nie jest niczym nowym w historii nauki. W 1946 roku dwójka doskonałych filozofów – Karl Popper i Ludwig Wittgenstein pokłóciła się o podstawową naturę filozofii. Jedna z anegdot donosi, że nie poprzestali na fechtunku słowem, ale próbowali okładać się rozżażonymi pogrzebaczami).

Ale jak już naczytamy się literatury i wypuszczą nas z SOR-u, po konsultacji z gastrologiem i być może psychiatrą, to możemy przejść do drugiego etapu każdego badania naukowego.

2. Sformułowanie pytań badawczych

Pytanie badawcze to konkretne pytanie, na które badacz próbuje odpowiedzieć w toku swojej pracy naukowej. W przypadku Tatu Westlinga mogło ono brzmieć na przykład tak: „Jaki jest związek pomiędzy średnią wielkością penisa w danym kraju a jego rozwojem gospodarczym?”. Matka Tatu Westlinga mogłaby z kolei sformułować je w następujący sposób: „Co zrobiłam źle?!”.

3. Skonstruowanie hipotez badawczych

Hipoteza to naukowa propozycja odpowiedzi na pytanie badawcze. Takie szczegółowe twierdzenie, które następnie będzie testowane w toku badania. Hipotezy badawcze muszą więc być weryfikowalne, co oznacza, że musi istnieć jakiś sposób na sprawdzenie, czy są prawdziwe, czy fałszywe. Technicznie rzecz ujmując, nawet nasze początkowe stwierdzenie, że „księżyc jest zrobiony z sera” jest hipotezą badawczą. Przynajmniej od czasu, kiedy możemy na ów księżyc polecieć, pobrać odpowiednie próbki gleby, a następnie spróbować zrobić sobie z nimi grzanki.

4. Pobranie próby badawczej

To oznacza, że musimy zdecydować, w jaki sposób dobierzemy osoby, które wezmą udział w naszym badaniu. Bo to nie do końca jest tak, że jak sobie przygotujemy jakąś ankietę, a później rozdamy ją mamie, sąsiadce i jej trzem szynszylom, to to już będzie się liczyło jako wiarygodnie badanie naukowe. Zwłaszcza, że szynszyle nie mają kciuków, więc mogą być dość sfrustrowane podczas pisania, co z kolei sprawia, że mogłyby wypełnić ankietę „na odwal się”.

5. Zebranie danych

Tutaj możliwości jest mnóstwo! Czy Tatu Westling postanowił sam dokonać pomiarów? Czy skorzystał z danych dostępnych w narodowych statystykach medycznych (jeśli takowe istnieją)? Czy rozdał wszystkim ankiety i pozwolił samemu wpisać wynik? Metoda, którą wybierze badacz, powinna być ściśle związana z jego pytaniem badawczym, a także możliwościami praktycznymi, finansowymi i czasowymi.

6. Analiza danych

Tylko uwaga – z tą analizą danych to jest trochę szkopuł, bo gdy piszę o „analizie danych”, to nie mam na myśli tak popularnej w naszym kraju metody analizy „na czuja”, ewentualnie równie popularnej metody „na szwagra” („mój szwagier miał intuicję”). Słuchajcie, Intuicja to dobre imię dla jamnika, ale niekoniecznie dobra metoda wyciągania wniosków. Musicie wiedzieć, że metoda naukowa posiada również rodzeństwo, dokładniej rzecz ujmując brata. I to takiego, którego niechętnie zaprasza się na wszelkiej maści schadzki rodzinne.

Zły bliźniak metody naukowej

Zły brat bliźniak metody naukowej jest jak człowiek, który wchodzi do świeżo posprzątanego salonu prosto po kąpieli w pobliskiej sadzawce, nie zdjąwszy nawet kaloszy, a na urodzinach ojca podmienia wszystkie bezy na takie wegańskie, robione z wody po cieciorce. Taki, który paraliżuje wszystkie uroczystości rodzinne i zmusza matkę do chowania całej biżuterii i kryształowej cukiernicy, bo wiadomo, że wyniesie pod kapotą, sprzeda, a kasę przepuści na oranżadę i balony o ordynarnych kształtach. Zły bliźniak metody naukowej to jest, proszę państwa, dowód anegdotyczny.

To jest tak, że gdyby w końcu jakaś stacja zechciała kupić ode mnie serial o ludziach -statystykach, to byłby to niewątpliwie najstraszniejszy program w telewizji (oczywiście przerywany tymi przezabawnym momentami, kiedy to główny bohater opowiadałby brawurowe żarty o tym, że przychodzi dystrybucja t-Studenta do lekarza, a lekarz mówi: „ale proszę mi się tutaj rozłożyć normalnie”, hi, hi). Byłby to serial kryminalny i pierwszy odcinek wyglądałby tak, że siedzi sobie pan policjant w chałupie, ogląda „Ojca Mateusza”, żeby się czegoś nauczyć o rozwiązywaniu poważnych zagadek kryminalnych, a nagle mu, dryń, dryń, dzwoni telefon, więc on odbiera i głos w słuchawce mówi, żeby przyjeżdżał jak najszybciej, bo było morderstwo, więc on ijo, ijo, jedzie na miejsce zbrodni, patrzy, rzeczywiście – zwłoki. Są zwłoki i jest też lekarz patolog, więc ten policjant go pyta „ojojojoj, co tu się stało”, a patolog mówi, że statystyk umarł, a policjant pyta, czemu umarł, a patolog mówi, że wie pan, z żalu umarł, bo podczas internetowej dyskusji o faktach naukowych ktoś napisał „to musi być prawda, u mnie się sprawdziło”.

Ilustracja autorstwa Beaty Smugaj

A wiecie, gdzie najczęściej można znaleźć takie zdanie? Na forach dla matek i kobiet w ciąży, w dyskusji na temat przewidywania płci dziecka. I tam zawsze znajdzie się jakiś post Heleny z Elbląga, która mówi, że koleżanka listonosza kuzynki jej matki mówiła, że jeśli całą ciążę będzie chodzić tyłem, to będzie mieć syna, czy to prawda?
I tam pod tym postem zawsze jest milion komentarzy, że „hej Helena, to prawda, ja całą ciążę chodziłam tyłem i teraz mam chłopca, u mnie się sprawdziło”. „Siema Helena, ja w ciąży to tyłem nawet na Giewont weszłam, a teraz mam dwóch synów, u mnie się sprawdziło”. „Cześć, Helena, ja chodziłam przodem, ale w ciążę to zaszłam tyłem i też będę mieć syna”.

I oczywiście zawsze znajdzie się jakiś psychopata, morderca wszelkich uciech i radości życia, który stwierdzi, że prawdopodobieństwo posiadania syna lub córki jest stałe dla wszystkich ciąż, nieważne, czy kobieta będzie chodzić przodem, tyłem czy bokiem. Niemniej niestety wszelkie dowody anegdotyczne, dowody w postaci „historyjki o kuzynce szwagra”, są dla nas szalenie atrakcyjne, dlatego że dają uproszczone i szybkie odpowiedzi na większość trapiących nas pytań.

Wszystkie Wasze serniki były puchate niczym mały króliczek angora, a ten jeden miał konsystencję cegłówki wymieszanej ze żwirem? Przecież mama mówiła, by sernik mieszać tylko w jedną stronę, bo inaczej się obrazi! Nigdy nie udawało Wam się ugotować idealnego jajka na miękko, ale od czasu, gdy robicie to w skarpetkach w kury, jeszcze nie ponieśliście porażki? Od dawna nie jadacie drożdżówek z serem, bo kiedyś jedna z nich zabiła sąsiadkę z parteru? To znaczy – owa sąsiadka kupiła drożdżówkę, a potem to zabił ją nadjeżdżający samochód. Ale niesmak pozostał.

Gdy przydarza nam się coś nieoczekiwanego, lubimy szukać prostych wyjaśnień takiego stanu rzeczy. Niemniej to, że coś przydarzyło się nam, a nawet Helenie z Elbląga, nie wystarcza, by uznać to za regułę czy fakt. To, że jedno zdarzenie następuje zaraz po drugim, wcale nie oznacza, że zaszedł tutaj związek przyczynowo-skutkowy. No i wreszcie – czy skarpetki w kury to na pewno jedyny czynnik, który uległ zmianie podczas czynności gotowania jajka? A może zmieniliśmy czas gotowania, garnek albo jajka są innej wielkości? Dopóki nie kontrolujemy wszystkich zmiennych, które mogą wpłynąć na wynik naszego eksperymentu – nieważne, czy chodzi o puchatość sernika, czy stopień ugotowana jajka – dopóty musimy zachowywać niezwykłą ostrożność w wysnuwaniu jakichkolwiek wniosków. Zresztą nauka również posiada poduszki bezpieczeństwa, która chroni ją przed roztrzaskaniem się o Gubałówkę nierzetelnych badań i inne szczyty nieuczciwych eksperymentów. Ale to już temat na zupełnie inny wpis.

***

Książka “Statystycznie rzecz biorąc. Czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?”. Przekonaj się, czy wychodząc z psem Tomaszem na spacer statystycznie macie po trzy nogi? Czy język angielski powoduje zawały serca, a masło przedłuża życie? Czy jeśli wsadzisz głowę do lodówki, a nogi do piekarnika, to będzie Ci w sam raz?

Sprawdź szczegółowy spis zagadnień poruszanych w książce, przeczytaj kolejny fragment lub po prostu KUP JĄ!!! i przekonaj się, że statystyka jest wspaniała! Masz do wyboru, papier, e-booka, audiobooka i wersję z autografem.

W ciągu roku książka sprzedała się w 75 000 egzemplarzy, czyż to nie wspaniałe, że tak wiele osób przekonało się, że statystyka jest fajna?

9 komentarzy

  1. Maddy

    18 maja 2020 o 15:30

    Narobiłaś mi smaku, Janino Bak!
    Mobik już płynie na Kindla 🙂

    Odpowiedz
  2. ja

    18 maja 2020 o 17:46

    Nasunęły mi się pytania:
    1. Skąd kłócący się filozofowie wytrzasnęli nagle 2 rozżarzone pogrzebacze? Ustawka czy w kuźni się pokłócili?
    2. Gdzie można nabyć balony o ordynarnych kształtach?
    3. Czy w krajach bardziej rozwiniętych gospodarczo te balony są zazwyczaj większe?

    Odpowiedz
  3. Cezary Karolczyk

    18 maja 2020 o 18:42

    Janina, ja te Twoje teksty kocham jak lemury na krzywej Gaussa!

    Odpowiedz
  4. Alicjaw swoim świecie

    18 maja 2020 o 18:47

    Potwierdzam, kupcie ją (najlepiej w kilku egzemplarzach, dla rodziny i przyjaciół), bo to czyste złoto 🙂

    Odpowiedz
  5. Sylwia

    18 maja 2020 o 20:59

    Dobór ilustracji wyborny. Moja półtoraroczna córka jest zachwycona tą książką. Zawsze jak ją widzi mówi “Konik, szukaj”. Przesyłam głaska od fanki, której szczęście czytelnicze mierzone jest liczbą zwierząt na centymetr kwadratowy powierzchni stron.

    Odpowiedz
  6. goldwarf

    19 maja 2020 o 11:19

    z obywatelskiego obowiązku, jako fan.
    https://sjp.pl/rozżarzony

    Odpowiedz
  7. drwal78

    24 maja 2020 o 00:09

    Przyznam się, że początkowo byłem dość sceptyczny: pewnie to samo co na blogu, ubrane w dodatkowe zapychacze i zalane janinowym sosem. Skoro już czytałem, to po co?
    I faktycznie trochę tak jest. Czytając przypominam sobie czasami – o, o tym już pisała. Ale w ogóle to nie przeszkadza, jest tego na tyle mało, że traktuje się jak wspomnienia z czasów własnych studiów. Do atrakcyjnych momentów miło się wraca.
    Nie żałuję ani złotówki.

    Odpowiedz
    • Janina

      24 maja 2020 o 13:32

      BARDZO się cieszę! Bardzo! 🙂

      Odpowiedz
  8. asd

    24 maja 2020 o 20:56

    Dzieki janino za ten wpis 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *