Pochwała psa

Jestem w domu z dzieciństwa, wszystko jest tak, jak było i tak, jak pamiętam, więc ja też wpisuję się w rolę – zbieram się do spania, wyłączam telewizor, nalewam sobie wody i chowam bułkę z kuchennego blatu, bo to raczej odruch, odruch człowieka, który posiada w domu ten magiczny gatunek zwierzęcia, który ma cztery łapy, często futro w łaty i serce nieproporcjonalnie duże, podobnie jak żołądek.

Chowam bułkę przed psem i sama się dziwię, że jeszcze tam była, na tym blacie, na idealnej wysokości pyska, ta heroiczna bułka, bułka-symbol oporu przed psem i jego wrodzoną nieumiejętnością samokontroli przy bliskim spotkaniu z produktem spożywczym. Chowam bułkę na najwyższą półkę, za zamkniętą szafkę, chowam bułkę, patrzę na pusty blat i przypominam sobie, że przecież w tym domu od trzech lat nie ma już psa.

Boże Narodzenie pamiętam tak: ten pies obsypany łatami i cynamonem, który przychodził w świąteczny poranek, a zapowiadało go lekkie skrzypnięcie drzwi i nos (nos zawsze wchodził przodem), a potem już tylko psi rytm łap na parkiecie i niezadowolenie łóżkowych sprężyn, gdy nadwyrężał je swoją wielkością zbliżoną do konia. A potem w magiczny sposób zwijał się w precel i idealnie mieścił się w moich dziecięcych ramionach, i miałam go blisko, więc czułam wyraźnie – ten cynamon, inne przyprawy zlizanego ciasta, kawałki choinkowych igieł i psi spokój, że to ten dobry dzień w roku, gdy całe jego stado wróciło do domu.

Wielkanoc pamiętam tak: koszyk z czekoladowymi jajkami i w tle, na drugim planie, powoli wysuwający się w górę wielki czarny nos (mówiłam już, że nos zawsze wchodził przodem?). Nos pojawia się powoli, metodycznie, ja widzę, ale udaję, że nie, czekam na rozwój wydarzeń, nos się wychylił jeszcze bardziej, wciągnął powietrze rozkoszne od bliskości czekolady, cały łeb wychylił, spojrzał na jajka z czekolady, w psiej głowie szybko policzył ile będzie radości z tego procederu, zauważył mnie przypadkiem, westchnął, jak łódź podwodna z powrotem wrócił pod stół, mój boże, co za dom, pies to sobie nawet nie może pooglądać.

Sylwestra pamiętam tak: fajerwerki i ten mój pies, pies mój ogromny, cały się złożył w psa niewielkiego jak origami, tak by w całości zmieścić się w moich ramionach, i ja nigdy przedtem i nigdy potem nie czułam się tak bezsilna jak wtedy, gdy nie potrafiłam wytłumaczyć mu, że to to tylko fajerwerki, wszystko będzie dobrze.

W szkole psich przestępców był ostatni w klasie. Przecież na widok tej bułki natychmiast zrzekłby się wszystkich swoich praw, wszystko by sprzedał za kawałek pszennej – godność, pluszowego kurczaka i pół miski chrupek. Wysmarowałby pysk swój czule w okolicznym smalcu, doprawiłby okruszkami ze skradzionej bułki i poszedł położyć się na kanapie, i leżałby tam obtoczony w tym smalcu, w tej bułce, jedyny na świecie taki krokiet w łaty. A gdybym go znalazła na tej kanapie i zganiła, że bułka skradziona, że smalec, to taki byłby zszokowany tym moim odkryciem, jego uznanie dla moich zdolności dedukcji było nieskończone. Nigdy pojąć nie zdołał prawa przyczyny i skutku, gdy wracał ze spaceru z resztkami martwego zająca na głowie, to w ogóle nie rozumiał skąd wiemy, jakimi drogami do nas ta wiadomość dotarła, że oto wytarzał się w czymś, w czym wcale nie powinien.

Gdzieś w głębi psiej duszy był wyżlim Einsteinem, obliczał szybko wszystkie najtrudniejsze równania psiego świata; kradzione trzy parówki + kałuża + martwy zając = szczęście na całe życie podniesione do potęgi, no nie da się ukryć machania ogonem. Na co dzień był raczej skromny, nie ujawniał się zbytnio ze swoim geniuszem, zjadł kiedyś cały bochenek ciepłego jeszcze ciasta i leżał później na mnie zaokrąglony jak balon, i ja głaskałam go z czułością i pytałam czy żałuje, no psie, czy to było mądre?, ale nie miałam żadnych wątpliwości, że nie żałował wcale i uważał, że to wszystko było totalnie tego warte, a ja mu się nawet nie dziwiłam, bo niektórzy mówią, że jaki jest pan, to taki jest pies.

Był anatomicznie doskonały, gdzieś na początku kłęba, pomiędzy łopatkami, miał doskonałe anatomiczne zagłębienie na wszystkie nastoletnie łzy – na nieudane dziecięce miłości, trudne klasówki i inne dramaty.

Miał w sobie tyle szczęścia, ile łat na futrze, był mi najlepszym trenerem od dobrych emocji. On wychodził na trawę, kładł się nań powoli, wtem! nagle! bez żadnej logiki — zaczynał tarzać się psim Tourettem w prawo i w lewo, w lewo i w prawo, i ja lubiłam na niego wtedy patrzeć, obserwować z boku ten krótki seans szczęścia. To było takie szczęście, jakby ktoś nałożył zbyt dużo gałek lodów do przyciasnego wafelka, on miał w sobie tyle radości, że cały się trząsł, bo w ogóle nie umiał w sobie pomieścić tych wszystkich emocji. Kiedyś po prześwietleniu weterynarz powiedział, że ten nasz pies łaciaty ma zmiany zwyrodnieniowe w ogonie od zbyt częstego machania, do teraz się na to uśmiecham, bo wyobraź to sobie, diagnoza: zbyt częste szczęście.

Mówiłam mu sto razy, żeby nie biegał po schodach, ale on na wieść o każdym spacerze umierał z radości, on biegł tak szybko, aż mu się łapy plątały po drodze, tamtego dnia spadł i przerwane nerwy wyrwały mi z serca psa. Nie było mnie wtedy w pobliżu i być może nie potrafię sobie tego wciąż wybaczyć; że nie było mnie wtedy, by potrzymać go za łapę i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że gdziekolwiek pójdzie— tam już nie ma schodów. Jest tylko ta trawa, te łaty, na stołach kotlety, których nikt nie pilnuje.

Mój mąż często mówi: “ludzie nie zasługują na psy” i jest w tym tak wiele racji, bo każdy opuszczony przez człowieka pies to o jeden za dużo. Ja miałam kiedyś takie śmieszne urządzenie do krojenia jajek, zbudowane z szeregu ostrych linek, które dzieliły jajko na kilka cieniutkich plasterków, i tak właśnie mi się zrobiło ostatnio z sercem w schronisku dla zwierząt, na widok tych wszystkich niewygłaskanych łat i niemych ogonów.

A dziś na fejsbuku pokazało mi się ogłoszenie, w którym fundacja Przystań Ocalenie, takie pluszowe miejsce dla wszystkich zwierząt skrzywdzonych przez ludzi, poprosiła o kupno makaronu dla psów i umieściła linka, i ja kliknęłam i zobaczyłam, że proszą o makaron za jeden złoty pięćdziesiąt dziewięć groszy. Jeden złoty pięćdziesiąt dziewięć groszy.

Obejrzałam ich stronę – to jest takie miejsce dla wszystkich zwierząt skrzywdzonych kiedyś przez ludzi – dla psów, kotów, koni, kur i jest nawet jedna pani świnia. Trochę pluszowego świata dla ponad 500 zwierząt! Zajrzałam w potrzeby i to było bardzo dziwne uczucie, bo z jednej strony ich jest tyle, że przy czytaniu miałam wrażenie, że nigdy się nie skończą, a z drugiej strony są tak bardzo trywialne, to znaczy – trywialne do spełnienia.

Ej, kupmy psom coś do jedzenia, choć w ten sposób wygłaszczmy im łaty. Trzy sposoby są ku temu, wszystkie bardzo proste:

Wersja 1 dla ludzi z kontem na allegro: kupujemy ryż, makaron, mokrą karmę (taka lub taka) i w adresie dostawy podajemy adres psituliska Ocalenie: Przystań Ocalenie, ul. Kombatantów 134, 43-229 Ćwiklice. Ale proste, nie?

(Linki są podane na stronie fundacji jako przykładowe, oczywiście ryż, makaron lub karmę można zamówić inne lub gdzie indziej).

Wersja 2 dla ludzi posiadających konta w sklepach zoologicznych on-line: jak wyżej. Kupujemy karmę, wysyłamy na powyższy adres, wprowadzamy kilka ogonów w ruch.

Wersja 3. Nie wiem, czy wiecie, ale naszym łaciatym pięknościom brakuje też pieniążków, a to dlatego, że psy nie noszą spodni, a więc nie mają kieszeni, więc nie mają gdzie trzymać portfela i nigdy nie mają przy sobie gotówki. Kto chciałby podarować psom trochę kieszonkowego, to można wpłacić złocisza albo dwa na konto 91 1050 1399 1000 0022 0998 2426 z dopiskiem “Na ryż i makaron” lub Paypalem na adres kpdz.tychy@interia.pl

I ja wiem, że już w tym tygodniu Was o coś prosiłam, ale gdy myślę o tych wszystkich niegłaskanych łatach, niewydrapanych uszkach, psich brzuszkach wcale nie okrągłych od skradzionej szynki, to bardzo bym chciała podejść do każdego skrzywdzonego psa, uścisnąć mu łapę, powiedzieć: przepraszam za ludzi.  Ale pozostaje mi tylko pokazać im, że nie wszyscy są tacy.

28 komentarzy

  1. Orenda

    3 września 2017 o 11:31

    Bardzo wzruszający i piękny tekst. Mam dwa radosne ogony w domu i żałuję, że nie mam miejsca na więcej…chociaż faktem jest, że latem jak się wtulą w nocy to się robi z 50 stopni (zimą idealna opcja dogrzewania domu 😉 ). No i mąż trochę marudzi, że on już nie ma jak się wtulić 😛 Psy moje oczywiście są rasy schroniskowej 😉

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      3 września 2017 o 15:00

      Rasa schroniskowa to bardzo dobra rasa! A te ogony, mój boże, ja jestem psychofanką psich ogonów, one tak wspaniale nie potrafią ukryć radości!

      Odpowiedz
  2. litermatka

    3 września 2017 o 13:19

    Sie poplakalam i od razu przytulilam do naszego nieusluchanego laba, ktory czasem z niezywym zajacem w pysku wraca i tez sie dziwi, ze go w chacie, tego zajaca znaczy, nie chcemy trzymac… Dorzucimy dzis swoja piec groszy do psiej miski ze schroniska.

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      3 września 2017 o 14:59

      To zdziwienie to jest rzecz, która mnie wciąż niezmiennie rozczula, gdy tylko sobie przypomnę 🙂 Bardzo dziękuję za pomoc!

      Odpowiedz
  3. Ruda Blondynka

    3 września 2017 o 14:01

    Pierwszy raz w życiu poryczałam się na Twoim poście i nie są to łzy ze śmiechu. Serio. Pewnie dlatego, że ja też miałam takiego pięknego krokieta, idealny czarny nos i takie idealne łaty, którego dla odmiany rok i 9 miesięcy temu poszedł jeść te wszystkie kotlety i ciasta w wyżłowym raju. Nigdy nie zapomnę trzymania go za łapę na koniec, choć wiem, że tak było trzeba, bo był już bardzo zmęczony, to nic tak nie boli, jak to, że nie można było zrobić nic więcej.
    Nie zasługujemy na psy. I mimo, że moja obecna psina jest okropnym draniem i chce strasznie rządzić, często mam ogromne wyrzuty sumienia, jak szarpnę mocniej smyczą, kiedy już prawie pozbawia mnie ręki swoim szarpaniem. Nie wiem jak ludzie tak mogą. Nie pojmuję. https://uploads.disquscdn.com/images/d19f390e48558fe9a0a07ba7d7791be5a4411db053a6f768e9ddd5c7f58483b3.jpg https://uploads.disquscdn.com/images/e6b1d120397883e5f6af6a96a93642782d8c8f7e3f650e49029da08492f16088.jpg

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      3 września 2017 o 14:58

      Na pewno wspaniale się teraz bawią ze sobą, ten nasze dwa Wyżły!

      Odpowiedz
  4. Maria Banach

    3 września 2017 o 14:42

    Gdy przed laty zmarł mój pies – drugi już w moim krótki wówczas, bo zaledwie 11-letnim życiu, serce rozsypało mi się na kawałki i wmówiłam sobie, tak z całej siły i z pełnym przekonaniem, że ja wcale nie lubię zwierząt i już nigdy żadnego nie chcę mieć. Trzymałam się tej myśli pielęgnując w sobie niechęć do posiadania futrzaka w domu kolejnych 11 lat. Aż w końcu dałam się namówić na kota. Dwa nawet, bo rozmowa wyglądała tak: “Dobra, jak chcesz już tego kota, to weźmy, koty ponoć i tak chodzą własnymi drogami, to może nie będą mi za bardzo wchodzić pod nogi. Ale ty po nim sprzątasz.”- “Dobra, ale w takim razie chcę dwa”. Dzień w którym dwie małe puchate kulki postawiły swoje małe łapki na podłodze mojego mieszkania, sprawił, że to całe ciepełko, które z tego ogrzewania podłogowego poszło im w łapki, musiało znaleźć jakoś drogę przez moje serce. W tej sekundzie wiedziałam już że to są moje koty i nikomu ich nie oddam. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że kocie mruczenie potrafi posklejać pokruszone serce, ale szybko przypomniałam sobie, że zwierzęta to jednak najlepsze co człowieka na tym padole spotkało. W ubiegłym roku przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Tak się jakoś trafiło, że pod nasz dom przychodziła gromadka bezdomniaczków – ktoś tu dokarmiał je wcześniej, a potem wyjechał zostawiając je na pastwę losu. Postanowiłam przejąć rolę dokarmiacza, wyserylizowałam i wykastrowałam co się dało i intensywnie zaczęłam szukać dla nich domu. Wtedy też trafiłam na fundację Koci Pazur i ich równie trywialne potrzeby. Z pomocą mądrzejszych ode mnie udało się obliczyć, że wystarczy 2 zł, żeby zapewnić pełne dzienne wyżywienie jednemu kotu. 2 zł. A to i tak okazuje się za dużo… Smutne jest to, że w naszym kraju zwierzęta nie mogą liczyć na żadną formę pomocy z budżetu państwa i wolontariusze muszą stawać na rzęsach by wybłagać każdą złotówkę. Intensywnie szukałam jakiejś firmy, która byłaby zainteresowana pomocą i wsparciem, oferowałam w zamian to co mogłam – reklamę na blogu, podziękowania i dozgonną wdzięczność – i jak szmatą w pysk było dla mnie wtedy pytanie o statystyki, o to co jeszcze mogę im dać, o to co oni z tej pomocy będą mieli… Czytelnicy ile mogli tyle pomogli, wspólnymi siłami zebraliśmy około 2000 zł, dzięki czemu zapewniliśmy 1000 dni pełnych brzuchów. Biorąc pod uwagę jednak że fundacja ma pod opieką około 100 kotów to zaledwie 10 dni spokoju ducha i portfela. Dlatego cieszy mnie, że i tu tętni u Ciebie takie źródełko pomocy, jestem pewna, że dzięki tobie merdających ogonów przybędzie – choćby na ten krótki moment, który da złapać wolontariuszom oddech i zebrać siły by dalej walczyć. Bo o zwierzaki na prawdę warto walczyć <3

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      3 września 2017 o 14:58

      1000 pełnych brzuchów to bardzo dużo, wspaniale, że robisz takie rzeczy, Maria! Ja też długo myślałam, że koty no spoko, ale bez szału, a potem przytuliłam swojego własnego i straciłam rozum, mam ochotę już nigdy nie przestawać go drapać za uszkiem.

      Odpowiedz
  5. Karina Michalska

    3 września 2017 o 14:54

    Piękny wpis, Janino.

    Odpowiedz
  6. Lena MadHatter

    3 września 2017 o 16:22

    Niestety, miesiąc temu zaadoptowany został psi, 14-letni, kłębek schorzeń, więc moje wszystkie środki idą właśnie na tegoż.

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      4 września 2017 o 20:48

      Och, to wspaniale, że taki starszy dżentelmen ma teraz dom i jest bardzo kochany!

      Odpowiedz
  7. Heart Chakra

    3 września 2017 o 16:37

    Droga moja, może propsów zawsze ślę w Twoją stronę, ale ten wpis, to jest jednocześnie plaster na serduszko i potężny cios w splot słoneczny.
    To skandal tak dobrze pisać. To jest po prostu rozrzutność wszelkich bóstw. Ściskam i posyłam dalej.
    i jak zawsze – szapoba!

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      4 września 2017 o 20:48

      Bardzo dziękuję! Drapię za uszkiem całą psią rodzinę!

      Odpowiedz
  8. lily

    3 września 2017 o 22:21

    Janina, nie wolno pisać takich tekstów kiedy jest smutno z innego powodu. Spłakałam się, a ja nawet nie lubię psów. Zawsze wolałam koty, były w moim domu przez wiele lat, dlatego rozumiem uczucia opisane w tekście. Gdy odszedł ostatni kot, dalej zostawiam uchylone drzwi jak idę do łazienki, bo na pewno ktoś będzie drapał i się dobijał. I jeszcze parę innych rzeczy, ale nie chciałam już więcej pisać 🙂

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      4 września 2017 o 20:47

      Ja bardzo lubię wszystko, co ma futro. Bo futro sprawia, że jego właściciel jest szalenie miękki, a ja lubię miękkie i miłe w dotyku 🙂

      Odpowiedz
  9. fuxiatka

    4 września 2017 o 08:35

    Okropnie przeżywam wszystkie psie i kocie tragedie. Pomagam jak mogę a to wciąż za mało, i mimo że ludzi którzy pomagają o wiele więcej i bardziej ode mnie jest tak dużo to wciąż się zdarzają te kocie i psie tragedie. Czasem po prostu nie mam siły. Ale później sobie myślę, że jeśli ja nie mam siły (no bez przesady, moje problemy to pikuś), to co ONE mają powiedzieć. Gdy stoją na granicy życia i śmierci, zagłodzone, zaniedbane, chore, rodzące dwa lub trzy razy do roku swoje dzieci których nie planowały i patrzące jak te dzieci umierają z głodu i chorób bo nie było dla nich miejsca w ciepłym domu. Wtedy sobie myślę że chyba jestem głupia, bo mi smutno. Im nie może być smutno. One walczą do ostatniej sekundy, zawsze. Dlatego pomagajmy. Każda złotówka, każda puszka karmy tak wiele zmienia. Dziękuję Ci Janino za ten wpis.

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      4 września 2017 o 20:45

      Hej, ale co to za gadanie, że głupia? Wszyscy, którzy pomagają, jakkolwiek, chociażby i podrapaniem za uszkiem, są super i wszystko się liczy!! Dziękuję Ci za każdy ogon wprawiony w ruch!

      Odpowiedz
  10. [kieszonki] jesienne - Heart Chakra

    4 września 2017 o 09:23

    […] nieraz pisałam Wam o Janinie, prawda? Tymczasem zapraszam na jej nowy wpis. Porusza, jest piękny, prawdziwy, poetyczny w ten wspaniale nieegzaltowany sposób, prosty i w […]

    Odpowiedz
  11. Rozkminy Tiny

    4 września 2017 o 09:38

    Te zmiany zwyrodnieniowe w ogonie jakoś dziwnie skojarzyły mi się ze zmarszczkami, które robią się od zbyt częstego uśmiechania i które niektórzy z nas wypełniają botoksem 🙂
    Fajny tekst, mimo że nie kicha się od niego ze śmiechu 🙂 przypomniał mi naszego Kevina, nasz psi ideał z wytrzeszczem oczu, broniący osiedla, nasze skrzyżowanie jamnika z jakimś mieszańcem. Dobrze powspominać.

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      4 września 2017 o 20:44

      Tak, a to są najwspanialsze zmarszczki! Wspaniałe skojarzenie!!!

      Odpowiedz
  12. Milena | milenakrecisz.com

    4 września 2017 o 12:29

    *Milena nie placz, nie placz no*..
    Jania lubie Cie coraz bardziej, i bardzo sie ciesze ze piszesz tak zwierzakach. Napewno cos przesle. <3

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      4 września 2017 o 20:43

      Bardzo dziękuję, Milena! Ale ogony będą się machać!!!!

      Odpowiedz
  13. Marta Magdalena

    5 września 2017 o 11:18

    no ale jakze tak, zebym w pracy plakala? I to jeszcze przez Janine???
    moja piesa odeszla z tego swiata wiele lat temu na chorobe nowotworowa (po 16 latach udanego psiego zycia), co ciekawe – jakis czas temu zdiagnozowano u mnie zmiany nowotworowe dokladnie na tym samym organie… (na szczescie juz po wszystkim i przede mna, miejmy nadzieje wiecej niz 16 lat zycia)
    a teraz nowa piesa-przytulanka na wszystkie dobre i zle momenty w zyciu 🙂
    kasa poszla, btw 🙂

    Odpowiedz
  14. Anna Skrzypek

    8 września 2017 o 07:50

    Janino, tak pięknie piszesz! I praktycznie też, bo mimo że 90% moich zakupów robię przez internet, nie pomyślałam wcześniej o tej formie pomocy schroniskom :/ Teraz dzięki Tobie już wiem, że tak można 🙂 Dziękuję 🙂

    Odpowiedz
  15. Chochlik Sefren

    6 lutego 2018 o 11:22

    Wczoraj moja najukochańsza nie-żona napisała mi smsa ‘zrobiłam sobie krzywdę, przyjedź szybko’. No to gnam z tej pracy, jak nie przymierzając Maja Włoszcozwska, bo w końcu z powrotem mam z górki, a w styczniu raczej na ścieżkach rowerowych nie ma innych użytkowników drogi. W końcu pytam co się stało. Otóż moja dzielnie walcząca z autoagresją nie-żona po wielu miesiącach opanowanego życia nie wytrzymała nadmiaru emocji z powodu pstrąga. Nie, że żywego pstrąga. To był tylko kawałek fileta kupiony w szalenie fartownym momencie, który się nazywa ‘promocja w markecie zaraz po wypłacie’ i czekał sobie właśnie na ten wielki moment, kiedy któraś z nas umyśli sobie, że oto dzisiaj zjemy pstrąga. Wyjęła nie-żona pstrąga z zamrażarki i czekała grzecznie aż się rozmrozi, żeby zrobić mi ten wymarzony obiad. Pstrąg miał nieszczęście rozmrażać się “na blacie, na idealnej wysokości pyska”. Z kolei pies nie rozumiał na co człowiek czeka, więc wziął sprawy w swoje ręce, a raczej pysk. Podobno po tej zbrodni jeszcze długo psi ogon niekontrolowanie wachlował kuchenne powietrze. Sprawa skończyła się obiadem z tilapią zamiast pstrąga, opatrunkiem na ramieniu, rekordowym czasem powrotu do domu i bardzo zadowolonym psem, który… usiłował zeżreć też tilapię. Bezskutecznie.

    Odpowiedz
  16. Psia Dusza

    20 maja 2018 o 18:14

    Stary już jest ten wpis i czytam go drugi raz i drugi raz powstrzymuję się od płaczu, bo nie chcę tłumaczyć się tej osobie obok, że nie, nic się nie stało, że ja po prostu sobie myślę, czytając ten tekst, że te moje trzy kotki i piesek, to kiedyś ode mnie odejdą. I tak sobie myślę, że wolałabym odejść przed nimi, ale to niestety też złe rozwiązanie, bo przecież, one by wtedy tak bardzo tęskniły i pewnie wylądowałyby w tym miejscu, którego próg przekraczam codziennie. A to miejsce to taki obrazek ludzkiej nieodpowiedzialności i okrucieństwa, które wyglądają jak setki par smutnych oczu i setki zastygniętych w bezruchu ogonków. Ale to zły pomysł, bo sama, kiedy ostatnio wydawałam do adopcji takiego merdacza, którego pan bezmyślnie postanowił sobie umrzeć, to poinformowałam tę rodzinę, która postanowiła go zabrać, że mają zakaz umierania. Nie wolno im i już.
    A w ogóle to w tym strasznym miejscu, w którym pracuję, to jest piesek, o którym chciałam, Tobie Janino, opowiedzieć. Bo może nie jest rasowym wyżłem, może i jest troszeczkę od wyżła mniejszy i krótszą ma kufę, ale te łatki to ma prawie identyczne, i ten ogon mu merda jak tylko człowieka usłyszy, usłyszy, bo jego oczka nie działają i nie było mu dane człowieka zobaczyć. I tak ostatnio mi się z sercem zrobiło jak Tobie, że ta maszynka do krojenia jajek je pokroiła na cienkie plasterki, bo usłyszałam: “No piękny jest i wychowany, ale ja nie chcę ślepego psa, bo on mi będzie w domu do mebli dobijał.”

    Odpowiedz
    • Janina

      2 czerwca 2018 o 11:05

      Psia duszo kochana, to musi być najtrudniejsza praca wszechświata, a przy tym absolutnie najpotrzebniejsza! Nie wiem, czym sobie człowiek zasłużył na psa, ale był to najdoskonalszy prezent jaki moglibyśmy dostać. Przytuliłabym tego wyżłopodobniaka bardzo mocno, udostępniła mu kanapę, drapałabym!

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *