Dziś postanowiłam udzielić Wam porady związkowej, korzystając z takich miłych okoliczności, jakim jest fakt, że ja wiem wszystko, a Wojtek to nawet uważa, że ja zawsze wiem wszystko najlepiej, choć z jakiegoś powodu twierdzi też, że to nie jest komplement. Podobno Paulo Coelho pisał, że miłość jest jak głowa – czasem boli. Ja twierdzę, że miłość jest jak wyprawa do dublińskiej IKEI – czasem wymaga od Ciebie godzinnej przejażdżki autobusem pełnym cyganów grających na akordeonie, ale zawsze na końcu okazuje się, że warto.
Generalnie to wszystko zaczęło się od tego, że gdzieś wyczytałam jakoby w związku najważniejsze były wspólne pasje. My z Wojtkiem nigdy nie cierpieliśmy na brak wspólnych zainteresowań, ale z czasem te dotychczasowe przestały nam wystarczać; nie powodowały już łez rozkosznego wzruszenia, nie wywoływały radosnego mrowienia ekscytacji, wszystkie motyle w brzuchu pomarły. Innymi słowy: siedzenie na kanapie przestało cieszyć jak kiedyś. Postanowiliśmy więc wymyślić sobie nową, wspólną pasję, która umocni nasz związek. Najpierw myśleliśmy o tym, żeby iść pograć w squasha, ale potem okazało się, że tam podobno trzeba biegać, a ja uważam, że istnieje tylko jeden powód ku temu, żeby człowiek biegał i jest to ta sytuacja, kiedy ktoś go goni. Zrezygnowaliśmy więc ze squasha i postanowiliśmy postawić na coś odrobinę mniej wymagającego, wciąż jednak niepozbawionego ambicji, i tak właśnie wybraliśmy się na testowanie poduszek w IKEI.
Testowanie polegało na tym, że przymierzaliśmy nasze poliki do wszystkich poduszek, żeby sprawdzić czy dobrze nam się leży na lewym boku, na prawym boku, wznak i jeszcze jak się w takiej poduszce mieści twarz, a to ostatnie to tak na wszelki wypadek, jakby przyszło któremuś z nas kiedyś płakać w poduszkę, a tutaj mam na myśli głównie siebie, bo jakby ktoś jeszcze nie wiedział, to jestem nauczycielem, a to jeden z najsmutniejszych zawodów świata, zaraz przed byciem grabarzem i zaraz po byciu moim szefem. Z IKEI wyszliśmy na tarczy, to znaczy, że z poduszkami idealnymi i całym szeregiem innych, szalenie potrzebnych nam rzeczy, takich jak: obraz z owcą, pluszowy słoń naturalnych rozmiarów i cukiernica. I właśnie o to chodzi w związku – o wspólne zainteresowania i idealne poduszki. No i jeszcze o to, żeby się o siebie wzajemnie troszczyć. Bo gdy w końcu trzeba było te wszystkie zakupy, przedmioty-symbole naszego nowego, lepszego związku, zanieść do domu, to heroicznie nabrałam ich tyle, co człowiek-Polak przecenionych karpi w Lidlu.
– Wzięłaś dużo rzeczy – zauważył Wojtek gdzieś w połowie drogi – Ciężko Ci? Bolą Cię rączki?
– Nie – odpowiedziałam dzielnie – nie bolą
– To znaczy – wyjaśnił dobrotliwie – że mogłaś wziąć więcej.
I w gruncie rzeczy nie mam do Wojtka żalu za ten nieoczekiwany zwrot w wyrażaniu troski. Wydaje mi się raczej, że „mogłaś wziąć więcej” to jedno z najczęściej wypowiadanych zdań wśród par powracających z IKEI. Najczęściej występuje po podliczeniu wszystkich darmowych ołówków.
Żona, która nie składa skarpetek w łabędzie i niedowład małżeństwa | Janina Daily
26 kwietnia 2016 o 21:15[…] klopsiki, testowanie łóżek, wszystko układa się w jedną rozkoszną całość w mojej wyobraźni, niemniej ostatnimi […]
Hornet
18 lipca 2016 o 12:09Zagubiony komentarz wersja druga.
Czy Ciebie Janinko można adoptować? Bo ja bym chciała mocno, a biorę nawet z dobrodziejstwem inwentarza, czyli Męża Twojego też przygarnę.
Ja tak mam, że czasami spotykam ludzi różnych, co to mnie fascynują. I jest na przykład seria ludzi, których chętnie bym trzymała w słoiku i kolekcjonowała na półkach w domu, obserwując jak to to jest w stanie istnieć i funkcjonować. No i do słoików najbardziej chcę takich, co to np. znają świetnie historię polski i świata, i są wrażliwi bardzo, więc z troską wspominają tych rycerzy w zbrojach, co to w trakcie drugiej wojny światowej biegali w tych właśnie zbrojach, z tymi ciężkimi mieczami i z pewnością było im niewygodnie jeździć czołgiem. I ta troska mnie tak rozczula, że chciałabym mieć tego ludzia w słoiku i obserwować.
Czasami trafiam na taką Janinę, chociaż Ty jesteś absolutnie niepowtarzalna i wyjątkowa, i ja to wiem, ale jakoś muszę sobie kategoryzować. No i trafiam na Ciebie i wtedy budzą się we mnie wszystkie możliwe uczucia macierzyńskie. No i stąd pytam czy Ciebie można adoptować. W ramach zachęty dodam, że ten system, co jedzenie z lodówki na kanapę dowozi to Ci ulepszę o funkcje różne, co to będzie pytał Ci co przywieźć i w jakiej ilości. Jeśli zabraknie w lodówce to automatycznie samo się zamówi i przyjedzie ze sklepu, trybie pilnym rzecz jasna.
Skuszona?
JaninaDaily
18 lipca 2016 o 23:03Dziękuję, że znalazłaś czasumiem, by skomentować dwa razy. Tym razem zły los nas nie rozdzielił! Rozumiem Twoją fascynację ludźmi w słoiku – ja mam podobnie z maszynami, co wypluwają batoniki. Ja wkładam pieniążek, ona wypluwa. Wkładam pieniążek – wypluwa. Jak ona to robi?!?!?!?!?!?!?! Twoja oferta brzmi jak oferta łoża z kości wołowych dla lbaradora, czyli że miód na uszy i lemoniada w sercu. BIORĘ. Ale – by przypadkiem nie chodzić ani przez chwilę swojego życia głodna – dopiero gdy zobaczę zdjęcia kolejki liniowej z lodówki na kanapę!
Radosław Lucjan Stępniewski
25 sierpnia 2016 o 12:40Ja do IKIEJI odległej muszę kursować odkąd nie wpuszczają mnie do Castoramy odkąd postanowiłem w ramach zajęć plastycznych na uniwersytecie trzeciej, ostatniej szansy, zrobić instalację performents no comments pt.: “Dokąd zmierzasz synku skurwysynku?!” i ułożyć w poprzek Polski, od morza do gór, pasek z papierowych metrówek. Ikiejowe są w innym kolorze więc musiałem zacząć od początku. Jestem już pod Koszalinem. Oczekujcie mnie w Siankach coming soon. Słójkowska-Kuro Marysiu, Siankovitzu Heniu, Reymoncie chłopie, Miłoszu Czesiu, Waleso Leszu, Szymborska Wisło, posuńta się bo coś czujo, że Królewska Szwedzka Akademia Nauk pod półprzewodnictwem mojego wuja, Ingvara Kamprada, już szykujo dla mnie nową dziędzinę. Syn Narodu nieztratwy ale utalentowanego okrutnie.