Przygotowuję się do wyjścia do roboty i wyglądania jak gwiazda, czyli że wyciąg z dotlenionych ziaren kukurydzy, krem z inteligentnymi molekułami, tak jest, inteligentnymi molekułami, co to rozwiążą sudoku szybciej od ciebie, a jak ładnie poprosisz, to może i trzasną ci PITa, nanokapsułki z futra bobra i jeszcze wszystko inne, co sprawia, że kobieta jest naturalnie piękna. I ja to wszystko; tę kukurydzę, futro bobra i sudoku z molekułami, a mąż mój mija mnie w korytarzu, patrzy, zaciekawił się, przystanął. Spojrzał z uwagą, jak pies na martwego bażanta w lesie, ostatni raz to go widziałam tak żywo zainteresowanego, jak mu licznik w samochodzie przeskoczył w taki sposób, że mówił do niego w kodzie zero-jedynkowym, mój boże, ile wtedy było radości!
Ale teraz Wojtek patrzy i to, co widzi w ogóle nie układa mu się w żadne znane algorytmy, ja nakładam korektor pod oczy, on patrzy, ja wklepuję, on patrzy, oczy ma jak spodki, aż podchodzi bliżej z tego wrażenia, żeby się przyjrzeć, nie wytrzymuje w końcu, pyta:
– Co to?
A ja mu mówię, że to jest korektor pod oczy, a on patrzy na mnie tak, jakbym właśnie zaprezentowała mu nowy wzór na przekrój południkowy elipsoidy ziemskiej albo objaśniła drzewo genealogiczne rodu Forresterów, więc tłumaczę mu dalej, że ten korektor to nakłada się po to, żeby rozświetlić okolice oczu, a on nie do końca rozumie, czyli znaczy, że co – dopytuje – czy to oznacza, że gdybym tego korektora nie nałożyła, to zamiast oczu miałabym takie dwie ogromne, czarne dziury, a ja mu mówię, że tak, dokładnie tak.
A potem zaciekawiło go coś innego i palcem wskazuje, i pyta co to, a ja mówię, że to jest podkład, wyrównuje nierówny koloryt cery, a on mnie pyta, że nierówny co czego, a ja mu mówię, że nierówny koloryt cery, a on mnie pyta, czy to oznacza, że gdybym tego podkładu nie nałożyła, to miałabym takie ogromne kolorowe plamy na twarzy, a ja mówię, że tak, dokładnie tak, no bo jako człowiek z dwoma czarnymi dziurami zamiast oczu, niewiele już mam do stracenia.
A potem Wojtek wskazuje na puder i pyta co to, a ja mówię, że to jest puder i że on mnie matowi, i już sama rzucam mu pod nogi ostatnie okruchy własnej godności, to jest tłumaczę, że gdybym go nie nałożyła, to bym się błyszczała jak żółw wysmarowany masłem, co wpadł do brokatu.
– Aha… – mówi Wojtek i myśli intensywnie, jakoś sobie próbuje ułożyć w głowie te ciemne dziury zamiast oczu i żółwie w maśle;
– …ciemne dziury zamiast oczu, plamy na skórze i się błyszczy… – tak powtarza sobie mój mąż, idąc przed siebie – ciemne dziury zamiast oczu, plamy na skórze i się błyszczy… – powtarza jak mantrę i nagle zatrzymuje się gwałtownie, jakby coś zrozumiał, jakby coś do niego dotarło – ciemne dziury zamiast oczu, plamy na skórze i się błyszczy… JEZU! – pojął i aż z wrażenia przystanął;
– …JEZU. Chciałem żonę, a dostałem gekona.
To ja rano.
***
Zdjęcie stąd
Naxster
9 października 2016 o 03:16Nikt nic nie napisał to ja napiszę:
śliczny ten gekon 😀
Kate
21 października 2016 o 00:07*dwiema dziurami 😛
Eliza
14 stycznia 2018 o 20:36Jesu słodki, ile miałam podejść żeby przeczytać do końca ten post! Oczy mi się zapłakiwały i podskakujący że śmiechu podbródek zasłaniał widok! Dziękuję!
JaninaDaily
14 stycznia 2018 o 21:40Wiadomo, wszak to wiedza powszechna, że gekony to przezabawne zwierzątka!
Eliza
15 stycznia 2018 o 01:46I znowu rechoczę 😀 czyli ja jednak jestem płazem 😉
Janina
14 stycznia 2018 o 21:45Wiadomo, że to jest wiedza powszechna, że gekony to niezwykle śmieszne zwierzątka!