Mój konflikt z prawem

W zeszłym roku dostałam medal. Piękny był to medal otrzymany za niezwykłe zasługi w prowadzeniu młodych, irlandzkich pokoleń ku lepszej przyszłości, gdzie zdobyta przez nich wiedza kruszyć będzie mury intelektulanej ignorancji a dyplomatyczne umiejętności łagodzić światowe wojny o charakterze ideologicznym. No, albo przynajmniej tak właśnie lubię o tym myśleć, choć na samym medalu napisano tylko: teaching award. Wraz z medalem przyszły odpowiedzialności. Na przykład pójść musiałam na oficjalne wydarzenie, na którym to wydarzeniu było mnóstwo superważnych gości i był też jeden bardzo bliski mojemu sercu gość, tj. darmowy alkohol. Czyli najgorzej. Tragedia antyczna. Dramatyczna walka pomiędzy chęcią by zachowywać jak arbiter elegancji i dobrego smaku, a wewnętrznym przekonaniem człowieka-Polaka, że za każdym razem jak dają coś za darmo to należy zjeść i wypić tyle, ile tylko się da, a jak się już nie da to kanapki wsadzić do butów, a alkohol przelać do woreczka śniadaniowego i wynieść w kieszeniach. Efektów tych wewnętrznych potyczek o charakterze moralnym opisywać nie będę, dość powiedzieć że już nigdy więcej nie dostałam żadnego medalu.

Druga odpowiedzialność związana z posiadaniem medalu, to siła autorytetu. To znaczy, że przyszła dziś do mnie miła, młoda nauczycielka ucząca po raz pierwszy i powiedziała, że potrzebuje porady. Nie pomogły tłumaczenia, że medal już dawno spieniężyłam za maszynę do kawy, a za siłę swoich pedagogicznych sukcesów uważam najstarszą z możliwych metod modelowania zachowania, tj. przekupstwo. Miła, młoda nauczycielka usiadła obok mnie i westchnęła tak głęboko, że nie mogłam mieć żadnych wątpliwości, że sprawa jest poważna, a jakbym jeszcze miała jakieś wątpliwości, to na wszelki wypadek zalała się łzami. I wyjaśniła: że w piątek o godzinie siedemnastej student wysłał jej e-maila i ona tego e-maila zignorowała, no bo był piąteczek o siedemnastej, a potem przeczytała regulamin dla nauczycieli i tam wyczytała, że mamy obowiązek odpisywać na studenckie maile w przeciągu 48 godzin, a teraz jest poniedziałek i minęło już 65 godzin, i co teraz?

Wiadomo, najgorzej. Irlandzkie więzienia pełne są nauczycieli akademickich, którzy nie odpisali na maila na czas. Poradziłam więc miłej, młodej nauczycielce, żeby nie nadużywała więcej szczęścia w tym wyścigu z czasem, niech biegnie do komputera prędko prędko, jeszcze zanim dotrze tu irlandzka policja i ona pobiegła, zostawiając mnie samą z pytaniem, które dręczyło mnie od samego poczatku tej historii, a mianowicie: od kiedy mamy jakiś regulamin dla nauczycieli?

Okazało się, że od zawsze, tak przynajmniej powiedział mi mój kolega z pracy i jeszcze powiedział, że na ostatnim spotkaniu departamentu osobiście podpisywałam oświadczenie, że się z owym regulaminem zaznajomiłam, ale  może być tak że tego nie pamiętam, bo chwilę przed tym jak ten dokument do mnie dotarł to ktoś z drugiego końca sali otworzył paczkę ciastek i puścił w obieg, i cała moja uwaga skupiła się na strachu, że dla mnie zabraknie. Jestem skłonna uwierzyć w tę wersję wydarzeń. Zwłaszcza, że powszechnie szczycę się tym, że posiadam pamięć marchewki, a właściwości owej pamięci jeszcze dodatkowo ulegają pogorszeniu wtedy, kiedy wymaga się ode mnie skupienia uwagi na dwóch rzeczach jednocześnie. Zwłaszcza jeśli jedną z tych rzeczy są węglowodany. To znaczy mniej więcej tyle, że jakbym była prezydentem Polski, to sprzedałabym Czechom cały Górny Śląsk za kawałek wu-zetki, a Sosnowiec dorzuciłabym gratis. No dobrze, ocieram łzę wzruszenia na wspomnienie tych ciasteczek i opowiadam dalej: bo wymyśliłam sobie mianowicie, że po trzech latach pracy w tej instytucji skuszę się na zaznajomienie się z owym regulaminem. I tak właśnie dowiedziałam się, że jestem przestępcą.

Tak właśnie, okazało się że od tych trzech lat z uporem maniaka gwałcę wszelkie podstawowe zasady społecznego współżycia, a mianowicie: w prezentacjach używam czcionek szeryfowych, mimo iż ogonki w literkach rozpraszają studentów. Co gorsza, czcionki umieszczam na białym tle a nie pastelowym, mimo iż kolor biały może wzbudzać w owych studentach niepokój. I teraz najgorzej – to wszystko drukuję na papierze o nieodpowiedniej grubości przez co czasem tekst prześwituje na drugą stronę, a jak takiemu studentowi tekst prześwituje na drugą stronę, to nie ma się co dziwić że potem zupełnie nie rozumie poleceń i jest zagubiony jak mężczyzna w drogerii.

i dont understand whats happening

Nie masz zbrodni bez kary jak to pisał Mickiewicz, najpewniej mając na myśli właśnie takie sytuacje jak ta. Biorę pełną odpowiedzialność za zrujnowane życia moich studentów. Nie chcę nawet myśleć jakie spustoszenia w ich młodych umysłach uczyniły moje literki z ogonkami (!)  na białym (!!), prześwitującym (!!!) tle . I gdy spotkam kiedyś jakiegoś swojego studenta pod dublińskim dworcem, gdy wyciągnie do mnie swoje zmarznięte dłonie odziane w rękawiczki bez palców, gdy poprosi o odrobinę drobnych na najtańszy cydr z Lidla, wtedy będę wiedziała, że to moja wina, że to ja wyrzuciłam go na margines społeczeństwa. Z drobną pomocą czcionki Times New Romans na białym tle.

3 komentarze

  1. Grazyna Talebe

    14 czerwca 2016 o 19:27

    Naprawde oni Maja tam takie problemy? Pewnie po to zeby tworzyc szzucznie stanowiska pracy, bo ktos potem donosi i ci to sprawdzaja…

    Odpowiedz
  2. Avarila

    8 sierpnia 2016 o 13:45

    Jestem w totalnym szoku! Przed chwilą właśnie rozmawiałam ze studentką, że zbliża się termin oddania pracy dyplomowej a pani promotor nie odpisuje na jej maile od trzech tygodni…
    Druga pani promotor oświadcza co roku wszystkim swoim dyplomantom, że w wakacje to ona ma urlop i to ich problem, że mają (zgodnie z regulaminem) drugi, wrześniowy termin obron.

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      8 sierpnia 2016 o 19:12

      Tu chyba nie ma znaczenia ani kraj, ani uczelnia – wszystko zależy od promotora.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *