Generalnie to pracuję w ołpenspejsie i to takim ołpenspejsie, że w tym ołpenspejsie to jest czterdziestu różnych doktorantów i wykładowców kilkunastu różnych dyscyplin, i idea tego miejsca jest taka, żebyśmy się wymieniali ze sobą wiedzą i doświadczeniem, i tak właśnie jest, to jest jak czasem dostaje maila od studenta, że mu umarła babcia, to krzyczę do kolegi z ekonomii, który też uczy tego studenta, czy już dostał maila o babci-nieboszczce, a on mi na to odkrzykuje, że tak, dostał, ale że w jego mailu to umarł wujek, a wtedy koleżanka od teorii społecznych drze się spod ściany, że w jej mailu wujek co prawda jeszcze żyje, ale jego stan jest ciężki, za to wszystko wskazuje na to, że ciotka to już za bardzo nie ma szans. No i sami widzicie, w takiej sytuacji to całe szczęście, że się możemy wymienić takimi informacjami, bo to od razu można się wspólnie zrzucić na bukiet pogrzebowy, a biorąc pod uwagę rozmiar tej tragedii rodzinnej, to raczej musi być dość spory i drogi bukiet.
Poza tym w takim ołpenspejsie to można sobie też wyświadczać drobne przysługi, jak na przykład wtedy, kiedy to przyszedł do mnie kolega, który wykłada chińską politykę i powiedział, że dostał wezwanie do chińskiej ambasady, i oni mu w tej ambasadzie powiedzieli, że tak go tylko zapraszają na niezobowiązującą herbatę, poznać się chcą, porozmawiać, ale na wszelki wypadek, to żebym nastawiła budzik i jak on nie wróci z tej ambasady do godziny 17, to mam wezwać pomoc. I ja nastawiam, z pełną powagą nastawiam, bo ja z ciekawości chodziłam na te jego wykłady i on tam opowiadał okropne głupoty o tych Chinach, na przykład o tym, że należałoby tam w końcu wprowadzić demokrację, a na ostatnim wykładzie to w ogóle odleciał, bo jako przykład państwa, któremu się udało komunizm obalić, to podał Polskę i Wałęsę skaczącego przez płot, tak jest, zdrajcę Wałęsę!!!!!, więc może być tak, że jak już wróci z tej chińskiej ambasady, to zaraz się będzie musiał zbierać do polskiej.
No to dzień jak co dzień w moim ołpenspejsie, to znaczy, że rodziny studentów walczą o życie na irlandzkich drogach, nasz kolega pije najgorszą herbatę swojego życia w chińskiej ambasadzie, a ja jadę sobie właśnie do drukarki na obrotowym krześle, bo dzień wcześniej Ewa Chodakowska znowu próbowała przekonać mnie, że moje ciało może więcej niż mój umysł, i znowu kłamała. A wtedy doskakuje do mnie kolega z finansów i wwozi mnie do kuchni, a w tej kuchni jest też już koleżanka z ekonometrii, i on mnie wwozi, i drzwi zamyka, a następnie rzuca się na te drzwi całym swoim ciałem, i dyszy, i jest absolutnie przerażony, i on tak dyszy, i te drzwi tym swoim ciałem, i mówi: studenci.
– Studenci – dyszy – szukają kogoś, kto potrafi liczyć.
Co oznacza mniej więcej tyle, że to ten moment w roku, kiedy nadchodzi termin składania prac dyplomowych.
Patrzę przez małe okienko, rzeczywiście – studenci. Przemieszczają się powoli, w niewielkich grupach, jak stada lwów na stepie, a nas dzieli od nich tylko dość licha konstrukcja drzwi i stosunkowo wątłe ciało kolegi, który wciąż heroicznie pełni rolę żywego rygla, i który mówi, że w sumie to jest spoko, nie żeby miał ciekawsze rzeczy do roboty w życiu niż zasłanianie drzwi własnym ciałem, ale przecież musimy coś z tym wszystkim zrobić, a koleżanka na to mówi, że moglibyśmy tym studentom po prostu wyjaśnić, że z racji tego, że uczelnia oferuje im bogatą ofertę zajęć dydaktycznych z zakresu metodologii, a także specjalistyczne kształcenie w zakresie oprogramowania statystycznego, a także dlatego, że mieli cały rok akademicki na to, by skorzystać z usług swoich promotorów lub naszych w czasie odpowiednio do tego wyznaczonych dyżurów, to w tej chwili nie leży w zakresie naszych obowiązków, żeby im pomagać, no, tak nam opowiada ta koleżanka, a ja na to mówię, że to świetna historia, szczerze mnie poruszyła, teraz tylko musimy to przeformułować na język zrozumiały dla studenta
– Na przykład? – pyta kolega
– No na przykład – mówię: – GO AWAY.
A wtedy kolega, który wisi na drzwiach mówi, że on zaczyna cierpnąć i chyba już dawno stracił czucie w lewej nodze, więc postanawiamy szybko wybrać wśród nas ochotnika-bohatera, którego rzucimy na studentom na żer, a w tym celu postanawiamy skorzystać z zaawansowanych technik negocjacji i skomplikowanych algorytmów decyzyjnych, to jest zagrać w papier-nożyce-kamień.
No dobra, idę. Idę, bo usłyszałam nagle czuły szept pedagogicznego wezwania. Idę, bo gdzieś w okolicy serca poczułam łaskotanie poczucia odpowiedzialności za intelektualne losy tych młodych irlandzkich umysłów. Ewentualnie idę, bo okazuje się, że papier bije kamień, a kamień nożyce.
Sprawę postanowiłam rozpocząć od podziału studentów na grupy o zróżnicowanych stopniach priorytetowości, na wzór segregacji rannych na polu walki.
Kod czerwony, priorytet najwyższy – prace magisterskie
Kod pomarańczowy, priorytet umiarkowany – prace licencjackie
Kod zielony, priorytet typu ‘whatever’ – prace licencjackie z kierunków studiów tak absurdalnych, że ten człowiek i tak nigdy nie znajdzie roboty, więc nie ma co się śpieszyć z ukończeniem studiów.
No dobrze, pytam tego miłego studenta z grupy czerwonej o co mu chodzi, a on mówi o co mu chodzi i mu chodzi o analizę czynnikową, a ja mówię, że teraz to mi trochę smutno, bo analiza czynnikowa jest bardzo daleko na liście moich ulubionych analiz statystycznych, a on mnie pyta, że jest daleko gdzie na czym?, a ja mówię, że jest daleko na liście moich ulubionych analiz statystycznych, a on się śmieje, bo myśli, że to żart. I ja wtedy pytam kolegi, który przechodzi obok, na którym miejscu listy jego ulubionych analiz statystycznych jest analiza czynnikowa, a on się nawet pół sekundy nie zastanawia, nawet się nie zająknął i mówi, że na dwunastym, NO RACZEJ.
A potem jeszcze mówię tym studentom, że ja myślałam, że oni to sobie już wszystko napisali, że im po prostu kod nie działał i ja mam im znaleźć brakujący przecinek, a nie że jakieś kodowania, modelowania, ja tu przecież w ogóle nie mam na to czasu, czy oni myślą, że czym ja się tutaj w tym biurze zajmuję; oglądaniem na fejsie kotów z chlebem na głowie? Jeżdżeniem po biurze na obrotowym krześle? Pisaniem prywatnego bloga? Nie, moi drodzy, ja tu się zajmuję poważną pracą badawczą na rzecz irlandzkiej, a właściwie, nie bójmy się tego słowa, ŚWIATOWEJ nauki – tak im tłumaczę i jeszcze dodaję, że z każdą sekundą mojego cennego czasu, którą oni mi tutaj teraz zabierają, światowa nauka krwawi, tak jest – KRWAWI – i to nie, że krwawi tak jakby się zacięła od kartki papieru, ona krwawi tak, jakby jej przecięto tętnicę udową, w ogóle nie da się zatamować tego krwotoku, całe biuro tonie w krwi światowej nauki, tracimy puls!!! tracimy puls!!!! światowa nauka w agonii!!!!!!!! Tak im opowiadam, a oni patrzą na mnie przenikliwie, głowy przechylają jak gołębie i mrugają szybko, i widać, że nie bardzo rozumieją.
– Nie bardzo rozumiem – mówi student ukryty gdzieś z tyłu grupy – koledzy ze starszych lat mówili, że nie ma czegoś takiego, czego nie zrobisz za paczkę draży z masłem orzechowym.
Po czym budzi się w nim rekin biznesu i dodaje:
– Dwie paczki.
Przepraszam, proszę się odsunąć, proszę przepuścić rzeczonego kolegę na przód kolejki.
Boże mój, wpis do wikipedii na mój temat pisze się sam: Janina – miała osiągnąć coś naukowo wielkiego, ale sprzedała się za dwie paczki draży. Do dziś nie żałuje.
eboum
25 maja 2016 o 07:06Coz za blog! Coz za styl! Twoja wina, twoja wina, twoja bardzo wielka wina….ze siedze w biurze i zamiast robic to, za co mi placa, od godziny zaczytuje sie w twoich tekstach… Rewelacja!
Janina
25 maja 2016 o 19:17Dziękuję bardzo, ale jednocześnie ostrzegam, że jak przyjdzie do mnie Związek Pracodawców na skargę, to ja się wszystkich zarzutów wyprę, bo ja jestem za ładna na więzienie!
pat
25 maja 2016 o 09:07Mnie studenci kojarza sie z sarnami. Tak sobie stoja i madrze patrza, ale jak przyjdzie co do czego swiruja i wpada pod kola 😀 Sliczny wpis!
Janina
25 maja 2016 o 18:48To jest tak bardzo prawdziwe!!!! Oni tak właśnie na mnie patrzą, kiedy do nich mówię!
Ray Grant
25 maja 2016 o 21:05Droga Janino, przeczytałem całego bloga i mam teraz objawy odstawienia. W jaki sposób mógłbym Cię przekonać do wrzucania pięciu notek dziennie?
Janina
25 maja 2016 o 22:05Może być, że moja strona ma najlepsze Biuro Obsługi Klienta we wszechświecie, bo mam dla Ciebie, Ray Grant, miłość po 30, rozwiązanie natychmiastowe – ja również u Ciebie byłam i tym samym od wczoraj piszę Ci maila, wyślę już niedługo.
Ray Grant
26 maja 2016 o 07:49#stoserc!!!
Naxster
9 października 2016 o 19:27” W jaki sposób mógłbym Cię przekonać do wrzucania pięciu notek dziennie?”
” Nie bardzo rozumiem – mówi student ukryty gdzieś z tyłu grupy – koledzy ze starszych lat mówili, że nie ma czegoś takiego, czego nie zrobisz za paczkę draży z masłem orzechowym.”
*wink wink*
JaninaDaily
9 października 2016 o 20:43Ha ha <3 NO TO CZEKAM.
Natalia Jaranowska
28 października 2016 o 02:51Syndrom odstawienia, to właśnie to, czego się boję najbardziej. Dojechałam z czytaniem już do 8 strony i przeciągam przeczytanie do końca jak tylko mogę, bo co ja później zrobię ze swoim życiem? 🙂
Martyna Ka
27 maja 2016 o 18:15Droga Janino, Twoje wpisy niezmiernie wzbogaciły mogę życie. Od 10 dni czytam nieustannie ( no prawie) Twojego bloga i po raz pierwszy w życiu stałam się osobą, z której bardzo często się śmiałam- przyszyta do swojej komórki. Po raz pierwszy też odczulam, jakim bólem jest odcięcie od Internetu za granicą- jakim cudem nigdy wcześniej nie stanowiło to dla mnie problemu?! Tak czy inaczej, bardzo jestem Ci wdzięczna za te nowe doznania. Pozdro 600
Janina
28 maja 2016 o 20:30Niektórzy rzeczywiście wyciągają zbyt pochopne wnioski o ludziach przyczepionych do telefonu, zakładając z góry, że oglądają kota jeżdżącego na odkurzacza albo kozę przebraną za księżniczkę, zamiast wdawać się w intelektualne potyczki z sąsiadem w tramwaju na temat roli turpizmu w poezji Grochowiaka. Nie czuj się jednak ze sobą źle – Ty czytasz wszak o istotnychh problemach w świecie nauki, szukasz odpowiedzi na najbardziej zawiłe problemy badawcze współczesnej akademii, typu: godność osobista czy draże?
Pani Miniaturowa
28 maja 2016 o 18:21Umarłnowłszy droga Janino! Jako, że jeszcze ykhym…yyy..3 lata temu byłam studentką ekonomii, która nie potrafiła dobrze dobrze dodawać, jak na prawdziwą sarnią-blondynkę przystało, a mimo wszystko obroniła magistra, to WIEM CO CZUJESZ! Teraz bozia wszechmogąca uczelniania pokarała mnie PRAKTYKANTAMI! Czy czujesz ten ból razem ze mną Czcigodna Janino?! Toż to zmora niemożebna, 21 dzień tłumaczymy mondziołom, że białe to oryginał, a żółte i różowe to kopie i że proszę ładnie rozdzielić. Do teraz potrafią to spartolić. Za co, ja się pytam? Za jakie grzechy?! A dobra wiem…przypomniało mi się 🙂
Janina
28 maja 2016 o 20:22Też miałam praktykantów, co mieli problem segregacją kolorowych kartek!!! Pewnego dnia, gdy znowu przegrali potyczki z kolorami, wygooglowałam w desperacji: MĄDRE ZWIERZĘ CO ODRÓŻNIA KOLORY I SORTUJE, i okazało się, że dałoby radę na miejsce tych stażystów zatrudnić kruki, kruki dałyby radę. Kruki są mądre, pracowite, sortują i jeszcze nie trzeba z nimi rozmawiać przy przypadkowych spotkaniach w windzie. Polecam!
Piotr
11 sierpnia 2016 o 22:43Ja też zrobię wiele za masło orzechowe. Crunchy 😀
JaninaDaily
12 sierpnia 2016 o 18:55TAK! A ja kiedyś kupiłam opakowanie takiego organicznego masła orzechowego, kosztowało mnie tylko jedną nerkę i wiadro złotych monet, ale pomyślałam sobie, że jak ono jest organiczne, to będzie takie z takich wspaniałych orzechów z wolnego wybiegu, co prażą się w karaibskim słońcu, popijając drinki z palemką, najlepsze orzechy świata, no i kupiłam, i wiesz co… okazało się, że to masło było bez soli.
Wygląda na to, że ta rana wciąż się nie zagoiła, właśnie otarłam łzę na wspomnienie tego masła [*]
Piotr
12 sierpnia 2016 o 19:15Zawsze zastanawiam się, gdzie rodzą się ci wszyscy frustraci, gastro-faszyści. Wymyślają masło bez soli, smalec light, wódkę bez prądu, CIASTO BEZ GLUTENU. Zakazują jarania fajek, smakowania browarka w plenerze. Czy MY zakazujemy im tego wszystkiego i co tam jeszcze? Nie. Żądamy soli do masła i rumu do coli!
JaninaDaily
12 sierpnia 2016 o 20:14I ciasta czekoladowego bez buraków!!!!!! TAK JEST, człowiek sobie biega po tej ziemskiej łące jak najszczęśliwszy w świecie kucyk, nagle patrz: ciasto czekoladowe w kuchni w robocie, i człowiek bierze, i je, a to ciasto czekoladowe z burakami!!!!!!!!!!!!!!!!! I w takiej sytuacji, to się człowiekowi nie tylko ciasta, ale i żyć odechciewa.