Mąż mój, człowiek o emocjach geometrycznych niczym krata na jego koszuli, doznał ostatnio zupełnie nowych uniesień swej programistycznej duszy, uniesień o charakterze silnie emocjonalnym. Znaczy umówmy się – to nie jest tak, że dotychczas był to człowiek pozbawiony umiejętności wsłuchania się w czułe bicie serca otaczającego nas świata, wszak wszyscy pamiętamy ten moment, kiedy płakał ze wzruszenia w swoim samochodzie, bo przebieg na tablicy rozdzielczej ułożył mu się w ciąg zer i jedynek, i on był przekonany, że oto właśnie jego samochód mówi do niego w kodzie binarnym.
Tym razem jednak było inaczej i to wszystko zaczęło się tak, że myśmy chodzili na wieczorne spacery, a on w pewnym momencie zadzierał głowę do góry, patrzył wzrokiem natchnionym w niebo, oświadczał: “20%”, szliśmy dalej.
Tylko tyle: ten moment natchniony, te kilkadziesiąt procent, szliśmy dalej i ja nie do końca wiedziałam, co mogą oznaczać te liczby, ale podejrzenie miałam takie, że oto mój mąż nawiązuje kontakt ze swoją planetą-matką i ja to nawet wymyśliłam tak, że wiecie jak nazywa się planeta-matka informatyków? LANeta, ha ha, czaicie – LANeta!!!! No, tak to sobie tłumaczyłam – że oto naszła go tęsknota za ojczystą cywilizacją, on im takie sygnały tajne wysyła, że “halo, halo, chłopaki, wszystko spoko, ale przywieźcie mi więcej kiełbasy i kody do Diablo”.
I wiecie, ten rytuał patrzenia w niebo i wygłaszania wartości procentowej trwał przez dłuższy czas, a z każdym kolejnym spacerem te wartości wzrastały i muszę przyznać, że w okolicach 60%, które to 60% mój mąż w sposób natchniony wyszeptał w przestworza, to ja już zaczęłam się trochę niecierpliwić, choć z drugiej strony wiedziałam, że ta podróż z LANety, to musi trochę potrwać, wszak po drodze muszą się jeszcze zatrzymać na każdej mijanej przez siebie planecie, żeby im wyłączyć i włączyć ponownie komputer.
No i tak wyglądało właśnie moje życie – te spacery, ta głowa mojego męża zadzierana do góry, czule wyszeptane: 20%. 30%. 40%. I tak dalej. Aż w końcu dnia pewnego my byliśmy na tym spacerze i mój mąż nagle się zatrzymał gwałtownie, jakby jeszcze bardziej był emocjonalny niż zwykle, on się zatrzymał, spojrzał w górę na wspaniale wyrośnięty księżyc w pełni, z satysfakcją oznajmił:
– Installation completed successfully.
Hipis
27 września 2017 o 10:18Przepiękne ^^
Przypomniało mi się, jak wracaliśmy skądś z kumplem, piękna noc była, i kumpel mówi: “Jak tu coś pięknie pachnie…”. Ja się uśmiecham, bo rzeczywiście, pachnie uroczo nocą i mokrą trawą, a on nagle kończy: “… Trochę jakby płynem do naczyń…”. Wyjąkałam, że to przeze mnie, bo chwilę wcześniej myłam naczynia… A to nawet nie informatyk jest, tylko muzyk, artysta!
JaninaDaily
28 września 2017 o 21:01To doskonałe!!! Mnie zapach płynu do mycia naczyń totalnie nie grozi 😀