W zdrowiu i w chorobie, czyli człowiek-krokiet

Wojtek jest znowu chory, co jest dla mnie ostatecznym dowodem na to, że życie nie jest sprawiedliwe – niektórym to pluszem wykłada ziemię po której stąpają, miodem dosładza gorzką pigułkę codziennych dni, z czułością nosi ich po świecie tak dobrym i czystym, że słychać w nim tylko śpiew ptaków, śmiech dziecka i gdzieś tam daleko rozkoszny szelest spadającego kursu franka. Niektórych zaś życie chłoszcze w sposób precyzyjny i z premedytacją, a potem patrzy czy równo puchnie, i to bym była na przykład ja, bo ja sprawdziłam tekst przysięgi małżeńskiej, którą składałam, i tam nie było nic o “w zdrowiu i w chorobie”, nie mówiąc już o tym, że nie było nic o mężu z katarem, który na widok termometru osunął się na podłogę niczym ranne zwierzę, zapragnął by owinąć go szczelnie w kołdrę, ale nie że byle jak, no co ty robisz, żadna tam fuszerka i po łebkach, należy go zawinąć w kołdrę szczelnie jak krokieta, a potem – gdy już Wojtek leżał sobie w tym łóżku jak ten krokiet, dusząc się w gorzkim sosie nieuniknionego Końca, to postanowił wykorzystać ostatnie godziny swojego życia najlepiej jak potrafi, to znaczy że zaczął wydawać rozkazy ze swojej jaskini cierpienia.

5
Za pierwszy razem zawołał, żebym mu dosłodziła herbatkę.
Za drugim, żebym przyniosła parówkę.
Za trzecim postanowił mi wyznać, że się namyślił i jak już umrze, to chciałby żebym spróbowała być szczęśliwa z kimś innym, ale dobrze by było, gdybym tym razem wzięła sobie za męża kogoś, kto nie cierpi na zabójczą odmianę kataru.
Za czwartym razem zapragnął czekolady.
Za piątym chciał mnie ostrzec, że poczytał w internecie i to chyba jednak tyfus.

Za szóstym razem wołanie jest dramatyczne jak krzyk rannej gazeli na stepie, trafionej pociskiem okrutnego losu, z czego Wojtek jest gazelą, a katar śmiercionośną kulą przeszywającą jego trzewia. “Szybko! Szybko! – woła Wojtek – Drzwi mi się uchyliły!!!! Drzwi mi się uchyliły!!!!!!!”

Słodki Jezu w morelach, co za drzwi mu się uchyliły? Czy to drzwi na końcu tunelu? Czy widzi za nimi światło? Biegnę ile sił w nogach (dobra, to nadużycie, bo ja z definicji nie biegam, ale jakby tak trochę szybciej szłam), wpadam do pokoju, on leży jak ten krokiet, leży jak ten krokiet i mówi: “Czy mogłabyś drzwi mi zamknąć? Bo mi tu ciepło z pokoju ucieka…”

po czym patrzy na moją minę i dodaje: “…i widzę, że z naszego małżeństwa też”.

3 komentarze

  1. Steffi Blick

    2 marca 2016 o 13:36

    Nie ma nic gorszego w życiu małżeńskim niż chory mąż. Mój to ostatnim razem też kazał się zawinąć w krokieta tylko że zgiętego, tzn. poobwijałam go kocami podczas gdy on siedział przed kompem i grał w czołgi. Gdzieś nawet mam zdjęcie, jak znajdę to prześlę Janince, bo to widok warty dwóch pączków (z nadzieniem).

    Odpowiedz
    • Janina

      2 marca 2016 o 16:31

      “Grał w czołgi”!!! <3 Myślę, że pozycja na zawiniętego krokieta, to pozycja boczna ustalona wszystkich chorych mężczyzn!

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *