Zima, życie, śmierć i wrotki

Jeśli kobieta kupuje dres, to mogą być ku temu dwa powody – albo idzie zima, albo jej związek osiągnął już ten miły etap, który powszechnie nazywa się stałym, więc taka kobieta może przestać udawać że codziennie zmywa naczynia w szpilkach i czerwonej szmince, a jej ulubioną rozrywką po pracy jest czytanie poezji, oczywiście nago. W moim przypadku oba te powody ładnie się skumulowały, co doprowadziło do tego, że wykupiłam dziś ze sklepu wszystkie dresy z kolekcji jesień/zima 2014, a następnie z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku wróciłam do domu, gdzie po kilkunastu minutach przymierzania i przebierania zdecydowałam, że dziś ubiorę dres niebieski i jeszcze dorzuciłam wełniane skarpetki na stopy, tak na wszelki wypadek jakby gdzieś spomiędzy tych dresów miał się uchować jakiś kawałek seksapilu. Następnie włączyłam Miłość na bogato, oczywiście tylko dlatego, że całego Miłosza przeczytałam już w pierwszych trzech miesiącach naszego związku. A potem przyszedł do mnie Wojciech i orzekł: Chyba mam problem. I doprecyzował: martwię się, że mam ciało trzydziestolatka.

OK, wyjaśnijmy coś sobie już na samym początku – taki problem, to nie problem. Problem to miała Justyna z Miłości na bogato, która co prawda była dobrze zapowiadającą się modelką, ale z powodu problemów z kolanem musiała zrezygnować z wybiegu, a potem jeszcze okazało się, że mdleje od światła, więc fotomodelką też nie może być. Na szczęście w tym odcinku okazało się, że Justyna zrezygnowała z kariery top modelki na rzecz prowadzenia superpopularnego bloga, czyli taka historia zupełnie jak moja.

Wróćmy do Wojciecha i jego ciała trzydziestolatka. Wojciecha kocham nad życie, albowiem zawsze śmieje się z moich dowcipów i jeszcze ostatnio powiedział, że jak na jego oko to ważę 50 kilo (nigdy go nie zostawię). Wojciech wciąż stał przede mną, żądny odpowiedzi na swoje pytanie natury ostatecznej, a żeby mi zadanie ułatwić to postanowił owy konstrukt ciała trzydziestolatka jeszcze dokładniej doprecyzywować. I wyjaśnił: ciało trzydziestolatka, to takie ciało, że ma się “chude ręce, chude nogi, a z przodu babola”.

babol

Po gruntowniej ewaluacji fizjonomii zarówno Wojciecha, jak i jego babola oceniłam, że Wojciech ciała trzydziestolatka jeszcze nie ma. Zresztą prawda jest taka, że nawet jeśli Wojciech miałby babola tak wielkiego, że ten jego babol przychodziłby z pracy do domu piętaście minut wcześniej niż sam Wojciech, to i tak zaprzeczyłabym wszystkiemu. Głównie ze strachu, bo wciąż jeszcze czasem budzę się w nocy z krzykiem na wspomnienie ostatniego razu, gdy poczuliśmy się starzy.

Ostatni raz, gdy poczuliśmy się starzy
W moim przypadku zaczęło się od tego, że upuściłam na ziemię swój nowy telefon służbowy (nokia 3310, rocznik 2001), co szalenie zaniepokoiło mojego studenta (rocznik 1996), który spytał mnie czy nie boję się, że przez ten upadek telefon się popsuł, a ja mu powiedziałam że o to bym się nie martwiła, martwiłabym się raczej o to, że właśnie wywołałam wstrząsy sejsmiczne w Dublinie i okolicach, a on mi na to powiedział że rzeczywiście, ten telefon wygląda na dość duży i stary, jakiego on w ogóle używa programowania, najstarszego Androida?! Więc na wszelki wypadek potwierdziłam, bo jeszcze nie czułam się gotowa przyznać do tego, że jestem człowiekiem który żył i pamięta erę B.A. (Before Android), ale za to od tamtego czasu zaczęłam szukam pracy na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, bo tam powinnam czuć się trochę mniej staro niż na obecnym.

Wojciecha zaś ząb czasu nadgryzł jeszcze dotkliwiej, z zajadłością dzikiego zwierzęcia typu dzik i przebiegłością dzikiego zwierzęcia typu przebiegły dzik, a mianowicie tak że choć na ostatnie urodziny Wojciecha kupiłam dwa opakowania świeczek, to i tak ich zabrakło. To zresztą i tak nie miało większego znaczenia, bo gdyby nawet było tych świeczek więcej, to i tak nie zmieściłyby się na torcie. To był cios ze strony starości wyrafinowany i bolesny, albowiem dowodził starości w sensie obiektywnym, przynajmniej w rozumieniu producentów ozdób do tortu. Sprawa była niepodważalnie poważna. Postanowiliśmy owej starości przeciwdziałać szybko i zdecydowanie, zanim jeszcze wyciągniemy poduszki na parapety i zaczniemy całymi dniami przesiadywać w oknie w celu podglądania sąsiadów i wyrażania naszych słusznych opinii na temat wszystkiego, co zresztą w tym kraju byłoby szalenie skomplikowane, albowiem w Irlandii okna nie mają parapetów.

W ramach programu redukcji szkód postanowiliśmy udowodnić sobie, że nie jesteśmy starzy i wykonać w tamten weekend szereg czynności, które wykonują ludzie młodzi, a młodego człowieka definiujemy jako takiego, któremu świeczki urodzinowe mieszczą się na torcie. Zaczęliśmy od spożywania alkoholu, wiadomo. Wszyscy byliśmy na studiach, każdy z nas obudził się kiedyś ze śmiertelnym stężeniem alkoholu we krwi i poczuciem, że poprzedniego dnia w stanie nietrzeźwym dokonał czegoś w swoim życiu przełomowego, jak na przykład zjedzenie kostki masła albo otrzymanie mandatu za udawanie konia na osiedlu.

To było proste. W kwestiach alkoholowych moje życie okazało się być pasmem sukcesów – tamtej soboty zdołałam wypić dziewięć drinków, a następnie wrócić do domu piechotą na obcasach. Osiągnięcie to wydawało się tym większe dnia następnego, kiedy to nie potrafiłam dojść do kuchni nawet na czworakach. Ale młodzi ludzie nie spędzają kaca w łóżku. Młodzi ludzie nigdy nie zmieniają planów ze względu na złe samopoczucie po nadmiernym spożyciu alkoholu dnia poprzedniego, albowiem młodzi ludzie trawią alkohol jak ogień stodołę. No to my też nie zmieniliśmy naszych planów. No i tak właśnie spędziliśmy dzień na dyskotece na wrotkach.

Dyskoteka na wrotkach wygląda tak: kręcisz kółka na wrotkach tylko w jedną stronę, w tle gra głośna muzyka disco i migają neony, a dookoła ciebie jeździ około dwustu dzieci, bynajmniej nie niemych. Czyli słowem taka rozrywka w sam raz na kaca, ewentualnie taka rozrywka w sam raz by podjąć życiowe decyzje o charakterze kluczowym, na przykład ja w tamtym momencie to sobie głównie myślałam o tym że bardzo bym się chciała natychmiast położyć, najlepiej do grobu. Nie pomogło nawet to, że na pocieszenie Wojciech upolował mi w maszynie pełnej pluszowej zwierzątek dwa najbrzydsze stworzenia świata. Zwłaszcza że jeszcze po drodze mała dziewczynka chciała żebym jej owe pluszaki oddała, ale nie ze mną te numery, nie będę jej oddawać pluszaków tylko dlatego, że ma pięć lat i płacze.

IMG_20140615_174529

A potem postanowiliśmy dowlec nasze nadwyrężone wysiłkiem fizycznym ciała do Makdonalda na uzupełnienie kalorii, gdzie komisyjnie uznaliśmy, że nic nie jest warte tej traumy kręcenia się w kółko na wrotkach w stanie skacowanym, że takie kręcenie doprowadza człowieka do zdecydowanie zbyt poważnych przemyśleń dotyczących życia i śmierci, ze szczególnym wskazaniem na to drugie. Tak, po wizycie w Makdonaldzie byliśmy w zupełności gotowi na to by udać się do IKEI po poduszki na parapety i tak najpewniej by się stało, gdyby nie to że autobus do IKEI był zapchany i musielibyśmy przejechać pięć przystanków na stojąco, a nasze kolana i stawy skokowe były już wystarczające nadwyrężone od stania w kolejce po hambuksy. Zresztą w ogóle cały ten pobyt w Makdonaldzie był szalenie rozczarowujący. Za moich czasów to były znacznie lepsze zabawki w hapimilu.

W tym tygodniu i w przyszłym tygodniu wpisu już nie będzie, a to z powodu takiego że JADĘ NA URLOP!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Nie istnieje na świecie wystarczająco dużo wykrzykników by opisać moją radość. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że tym zniknieniem swoim mocno nadwyrężę Wasze poczucie sensu życia i w związku z tym zorganizowałam zastępstwo. Oto człowiek o równie dobrych dowcipach jak ja. Dyson Show ma 513 odcinków, więc jak będziecie oglądać po 37 odcinków dziennie, to akurat Wam starczy do mojego powrotu:

9 komentarzy

  1. Magda eM.

    27 października 2014 o 22:33

    Świetnie. Przeczytałam tego posta i pomyślałam sobie: “kurwa, jestem stara. Ofkors upicie się to dla mnie pestka, chodzenie a obcasach po pijaku również; ale wrotki+makdonald+ikea w kaca…? too much”.
    No i tak właśnie pomyślałam o sobie.
    Po czym gwódź do trumny: The Dyson Show.
    Oglądam i myślę: “ej! ten kolo jest podobny do nauczyciela angielskiego na III roku! jak on się nazywał…?”
    No właśnie: JAK ON SIĘ NAZYWAŁ??? Błagam Janina pomóż, bo oszaleję. Moja skleroza mnie zdołowała na maxa!

    Odpowiedz
  2. Magda eM.

    27 października 2014 o 22:41

    MR PELC!!!!!!!!!!!!!!
    Mój Boże jednak nie jestem taka stara….

    Odpowiedz
    • Janina

      27 października 2014 o 22:49

      On był najlepszy! <3 Rzeczywiście, podobny!!!! Zresztą on też lubił kawały, powiedział że da mi piątkę na koniec roku jak opowiem mu dowcip. Opowiedziałam ten o Szkotach i gotowaniu, i ciach, piąteczka. Może to jednak on?!

      Odpowiedz
  3. Lamperka

    4 listopada 2014 o 05:43

    Mi jeszcze parę lat zostało do niemieszczenia się świeczek na torcie, ale czasy kiedy zaczynałam wieczór wściekłym, a kończyłam na jakiejś budowie pijąc piwo na materiałach budowlanych, też niestety dobiegają końca. Dyskoteka na wrotkach i ikea na kacu to może niekoniecznie, ale mogę polecić mniej inwazyjną opcję – balowanie w klubie do rana, a na drugi dzień urlop na żądanie i jeziorko/aquapark. P.S. Kupowanie poduszek zapobiegających przeciągom to już pewien objaw starości.

    Odpowiedz
    • Janina

      7 listopada 2014 o 22:01

      Zawsze miałam dużo szacunku do ludzi, którzy w stanie nietrzeźwym biorą wolne, no bo to imponujące że ktoś po pijaku potrafi wypowiedzieć zdanie: “poproszę urlop na żądanie”. Moczenie się w wodzie to pomysł doskonały, szkoda że nie mam wanny 🙁

      Odpowiedz
  4. Janina Daily

    11 stycznia 2015 o 20:20

    […] przez wiele lat oswoiłam się już nawet z tą myślą, ale nie powiem, że wraz z moją świeżo rozpoczętą karierą sportową nie miałam nadziei na trochę mniej traumatyczny zakup kozaków. Więc poszłam do sklepu z butami […]

    Odpowiedz
  5. Tube forya

    25 listopada 2016 o 15:16

    Janina… Ja powiem jedno… I to takie życiowe motto może być.
    Nie ma co się przejmować, gdy świeczki nie mieszczą się na torcie, wręcz przeciwnie, to okazja do radości, gdyż, uwaga, uwaga, orkiestra tusz można, a nawet trzeba, kupić WIĘKSZY TORT…

    Odpowiedz
    • JaninaDaily

      26 listopada 2016 o 17:41

      Boże, jakie to prawdziwe! Nie wiem, czemu o tym nie pomyślałam! Szczęśliwie Wojtuś ma niedługo urodziny i to takie, które wymagają dość pokaźnego tortu. Kochany Wojtuś!

      Odpowiedz
      • Karo

        24 sierpnia 2018 o 16:54

        Hej, kobiety! Ale przecież są takie specjalne świeczki-cyferki na tort. Nawet ze 3 spokojnie się zmieszczą na każdym torcie

        Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *