Niewygoda cudzych śmierci

Miniczłowiek opowiada mi, że przeżył ostatnio NAJLEPSZY DZIEŃ SWOJEGO ŻYCIA. Naprawdę powiedział to dużymi literami, podkreślił to szczęście, patrzcie co to za cudny zbieg okoliczności, oto przytrafił mu się taki dzień w dość niewielkim katalogu niespełna czterech lat, a wielu z nas od kilkudziesięciu wciąż na niego czeka. Choć w sumie źle napisałam – nie „przytrafił mu się”, a sam po niego poszedł, wspiął na paluszkach do kasy, kartę do terminala przyłożył (choć oczywiście nie swoją), by zrobiła PIK, wszyscy wiemy, że gdy nie robi PIK, to wcale nie działa. „To był NAJLEPSZY DZIEŃ MOJEGO ŻYCIA – opowiada mi miniczłowiek – pojechałem na wycieczkę pociągiem na frytki”.

Czyli tyle nas dzieli od tego uczucia – dwie kolejowe stacje, zatłuszczone rączki, sól szczypiąca w język. Ciekawe jak wyjaśnię kiedyś miniczłowiekowi, że w tym samym świecie, w którym można jeździć pociągiem na frytki, jest też smutek, który upuszcza krew z żył i w zamian wtłacza łzy. Jak wyjaśnię, gdy spyta, dlaczego jestem człowiekiem we wzorki, pełnym wybrzuszeń i odbarwień w miejscach, gdzie większość ludzi ma zupełnie gładką skórę. Może opowiem mu wtedy, że są historie, od których się krwawi. I choć nawet one potrafią się zabliźnić, to zostają na skórze na zawsze, niczym pieczątka na dowód, że wróciliśmy z piekła.

Ja też jechałam ostatnio pociągiem. Gdy zatrzymaliśmy się nagle w samym środku pola i siedzieliśmy w ciszy przez zbyt długi czas, nie wiedzieliśmy co się dzieje, bo nikt nam nic nie mówił, choć może teraz, po czasie rozumiem, że po prostu niektóre rzeczy trudno wypowiedzieć na głos. Że nie dojedziemy o czasie do celu, bo ktoś do swojego postanowił dotrzeć szybciej. Tylko głupio zapomniał skonsultować z innymi dat swojej agonii (w 2008 roku naukowcy w Singapurze przeanalizowali niemal 400 listów samobójczych, by odkryć, że słowem za pomocą którego ich autorzy najczęściej opisywali swój stan była właśnie „agonia”), wpisać śmierci w cudze kalendarze. We wtorek o 15 to nie, proszę się powstrzymać, bo pani spod okna musi dotrzeć na imprezę firmową, podobno będzie tort. A jeśli już trzeba, jeśli to konieczne, to czy dałoby się to przesunąć o godzinkę, to wtedy człowiek w garniturze zdąży najpierw wymienić opony?

– A w ogóle – rechocze pasażer obok mnie – to po co w ogóle czekamy na prokuratora i usunięcie zwłok, by móc ruszyć dalej? Przecież ten człowiek już nie żyje, to co mu za różnica, że pociąg przejedzie po jego martwym ciele?

To prawda, nie żyje. Najpewniej już od dawna, wcale nie od chwili temu, a od bardzo wielu lat. Z tym że, proszę pana, tu nie ma się z czego śmiać.W sumie na tym polega nasz problem – że nie ma się z czego śmiać.

***

(Jeśli masz takie poczucie, z jakiegokolwiek powodu, to pamiętaj, że są ludzie, którzy wiedzą jak pomóc:

116 123 – ogólnopolski numer dla osób przeżywających kryzys emocjonalny

116 111 – linia wsparcia dla dzieci i młodzieży

https://zwjr.pl – miejsce, gdzie wsparcie uzyskają osoby w kryzysie samobójczym, jak również ich bliscy)

2 komentarze

  1. Ewa

    28 lutego 2023 o 08:40

    Janino, jeśli to opowieść z życia (i cudzej agonii) a nie ot taka przypowieść to…
    Wybacz, brak słów

    Odpowiedz
    • Janina

      17 marca 2023 o 09:57

      Niestety – z życia…

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *