Pocztówka o cieple i pomidorach

Dzień pierwszy od niemal dwóch tygodni, gdy się uśmiechnęłam: bo niemal złamałam nogę – przez tę ludzką dobroć.

Oto aktualna wersja zabawy w labirynt – pomiędzy hulajnogami, wózkami, ciuchami, jedzeniem dla osób uchodźczych. Uśmiechnęłam się dziś po raz pierwszy od tygodnia, bo między moim zejściem z drugiego piętra na parter zadziała się magia. Ktoś z Internetu przywiózł mi dwie hulajnogi dla dzieciaków z ukraińskiego domu dziecka, a po drodze usłyszał naszą rozmowę ktoś inny, nieznany mi wcale, i już chwilę później targa mi wózek, hulajnogę i kilogramy ciuszków dziecięcych, serce kruszy mi się jak biszkopt na widok skarpetek mieszczących się w dłoni, przecież ten nanoczłowiek jeszcze nie umie mówić, a już ma (zbyt) wiele do opowiedzenia.

I kruszę się głośno, aż w drzwiach stanął sąsiad, żebym dała mu chwilę, już jedzie do sklepu, kupić wszystko, co może. Więc teraz siedzę i patrzę na tę piramidę z ciuchów, zabawek, jedzenia, która wyrosła w niespełna godzinę rękami zupełnie nieznanych mi osób. Piramida ludzkiego dobra, lub inaczej – zawziętości przeciw złemu.

Oto jest pocztówka z równoległego świata: Pani Wisławo, już wszystko wiemy, już nas sprawdzono.

Dzień drugi, gdy się uśmiechnęłam, choć na zupełnie inny element dnia. Pod domem spotykam starszego pana, który zagląda do śmietnika i wyciąga z niego rzeczy (to trudne, ale zaraz nastąpi zwrot emocji). Pytam go, czy mogę mu jakoś pomóc, czy czegoś potrzebuje, a on wtedy zaczyna historię –

że wiedzie mu się dobrze, ma godną emeryturę, mieszkanie, działkę, że po prostu pamięta świat sprzed wielu lat i chce zaopiekować się rzeczami, które wyrzucamy, a jeszcze mogą się do czegoś przydać. Pytam, ile ma lat, on mówi, że 90 (w głowie szybko kalkuluję: ta pamięć nosi w sobie dwie epidemie, dwie bliskie wojny – w tym ta, która trwa, ale on tu stawia kropkę, więc nie dopytuję. Tylko krótko wspomina o tym, że był w wojsku, bo „proszę pani, proszę sobie wyobrazić, że wyrzucili mnie ze studiów, nie byłem na zajęciach, bo pomyliłem miesiące, kiedy zaczynał się rok akademicki”. A ja się śmieję, bo przecież nie muszę sobie tego wyobrażać). I opowiada dalej:

że hoduje pomidory, strasznie ostatnio zmarzły, najlepiej przykryć je folią, a następnie kołdrą, a w ogóle to ma ich ponad pięćdziesiąt, rozdaje znajomym w pojemnikach po jogurcie, swojej lekarce też je nosił, ale chyba przestanie, bo jeszcze mu nigdy żadnego pojemnika nie oddała. Śmieję się, uśmiecham – do niego i do tych historii. Mówię mu, że najbardziej żałuję, że nie wysłuchałam moich babć, moich dziadków, gdy jeszcze miałam ku temu okazję. A może dałby się zaprosić na herbatę? (Nie proponuję tego jako jałmużny, po prostu bardzo chcę, by te historie jeszcze się nie skończyły). A on mówi, że niestety nie, nie teraz, bo to nie wypada, jest taki nieprzygotowany, na takie spotkanie przychodzi się tylko w eleganckiej, wyprasowanej koszuli. Ale może się jeszcze kiedyś spotkamy – mówi – wypijemy herbatę, przyniesie mi pomidory. Bardzo na to liczę;

to są najlepsze pomidory i historie – te, które rosną w cieple.

Jeden komentarz

  1. maja

    14 kwietnia 2023 o 12:15

    pomidory <3

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *