Muszę Wam powiedzieć, że wróciłam ze swoich wakacji na Śląsku okropnie wykończona. Po pierwsze dlatego, że wróciłam z krainy wyjałowionej z logicznych decyzji, za to bogatej w dżungle społecznych konwenansów, tj. z Polski, a – jak wszyscy wiemy – ostatni dzień pobytu w kraju jest zawsze bardzo wymagający, no bo trzeba się przejść po okolicznych spożywczakach i odzyskać zalegające grosiki. Dodatkowym utrudnieniem dla mnie był fakt, że wracałam również ze swojego trzydniowego wieczoru panieńskiego. Dobra wiksa była, dobra alkoholowa chłosta. To głównie za sprawą organizatorów, to jest mojego rodzeństwa, bo trzeba Wam wiedzieć, że nasza trójka jest ostatecznym dowodem na doskonałość genetyki. To znaczy mniej więcej tyle, że widzę dużo logiki w tym, że moi rodzice postanowili mieć trójkę dzieci; tym samym teraz mają jedno dziecko mądre, jedno ładne i jedno zabawne. Niemniej jest również coś, w czym natura poległa i to jest to, że żadne z naszej trójki nie ma za krzty samokontroli alkoholowej.
Tym samym mój wieczór panieński był doskonały. Nie szliśmy na łatwiznę. To był panieński, na którym obecne były kobiety, mężczyźni, jedno dziecko, pies Majkel, kot o imieniu Azor i – co najważniejsze – nasz najlepszy kolega Walor Edukacyjny. Ze smutkiem obserwuję jak wielu organizatorów wieczorów panieńskich skupia się obecnie na zorganizowaniu wyszukanego spotkania towarzyskiego, gdzie odpowiedzi na najważniejsze pytania filozoficzne (“ja nie wypiję?!”) szuka się w towarzystwie wytwornych alkoholi i sztucznych penisów na głowie najlepszej jakości. Tym samym bardzo często zapomina się o najważniejszym przesłaniu tego wydarzenia, a mianowicie, że taki wieczór panieński może stać się miejscem, które jego uczestnikom da możliwość wzrostu osobowości, stworzy okoliczności sprzyjające samostanowieniu własnego ja, pomoże rozwiązać najważniejsze problemy ludzkiego istnienia. Na przykład te wynikające z tego krępującego pytania, kiedy to ktoś Cię pyta:
– Hej, a Ty co w życiu osiągnąłeś?
a Ty w końcu, po wielu latach poszukiwań i błądzenia po lesie życiowego sensu, wiesz, co odpowiedzieć. I odpowiadasz:
– A, sturlałem się z górki w stroju sumo.
Zdjęcia z archiwum prywatnego, którego moje dzieci nigdy nie zobaczą. Ewentualnie powiem im, że ciocia i wujek na zdjęciu odpoczywają, bo zmęczyli się ciężką nauką dla przyjemności i wolontariatem w schronisku dla bezdomnych gryzoni.
Polecam serdecznie,
Janina
Magda M.
7 lipca 2015 o 22:24mnie ciekawi jedno: byla biala smierc???
Janina
7 lipca 2015 o 23:15Wiadomo. Nikt przy zdrowych zmysłach nie turla się z górki w stroju sumo bez Białej Śmierci. Niemniej upominam, że jako wyraz szacunku nazwę tę piszemy z dużej litery!!!
Anonim
7 lipca 2015 o 23:26Kot nazywał się Andrzej!!!
Janina
8 lipca 2015 o 10:07Rzeczywiście, nie ma zgody wśród uczestników ubawu, co do kociego imienia. Kompromisowo proponuję imię Andrzej Azor.
ja
8 lipca 2015 o 07:44Janina
8 lipca 2015 o 10:04Ha ha, to doskonałe! Choć przez chwilę żyłam w strachu zanim kliknęłam na link, bo z turlania się z górki też jest film, trochę się bałam, że już jest na jutjubie.
ja
8 lipca 2015 o 17:33Jeszcze nie. Na hasło “turlanie sumo” wyskakuje mi jako pierwsze “Grycanka lansuje się z Ich Troje”.
Janina
9 lipca 2015 o 08:50Ha ha! Ale to nie jestem ja!!! Ja jak byłam mała to co prawda chciałam być wokalistką “Ich troje”, ale to nigdy się nie udało 🙁 Z byciem Grycanką mam większe szanse, więc fingers crossed.